Dwa razy panika, choć realnego zagrożenia nie było

Archiwum '15


Zapakowana w worek na śmieci kamera i 19-latek z chorą wyobraźnią machający atrapą pistoletu – to wystarczyło, by w środę na kilka godzin sparaliżować w części Holandii ruch kolejowy, a dzień później wywołać panikę w siedzibie telewizji publicznej i na godzinę uniemożliwić emisję programów.

W czwartek niderlandzka telewizja publiczna po raz pierwszy od 60 lat nie wyemitowała o godzinie ósmej wieczorem głównego wydania programu informacyjnego (NOS Journaal), odpowiednika polskich „Wiadomości” z 19.30. Kto oglądał w tym czasie telewizję, przecierał oczy ze zdziwienia: nie tylko pierwszy kanał telewizji publicznej NPO 1, ale i NPO 2 i NPO 3 nagle przestały nadawać. Na ekranach pojawił się znany z dawnych czasów komunikat proszący widzów o cierpliwość. Czyżby w Hilversum (podamsterdamskie miasteczko z siedzibami redakcji wielu stacji telewizyjnych, w tym tv publicznej) coś się zepsuło? A może stało się coś jeszcze gorszego?

Za pośrednictwem innych mediów i Twittera zaniepokojeni Holendrzy stopniowo dowiadywali się coraz więcej. Do siedziby telewizji wtargnął uzbrojony mężczyzna. Sterroryzował portiera. Dotarł do studia i tam zażądał czasu antenowego. Pracownikowi telewizji przekazał list ze swym „przesłaniem”. Nie działam sam, 98 hakerów szykuje się do ataku online, a w kraju podłożono bomby z radioaktywnymi ładunkami, napisał mężczyzna. W rozmowie z pracownikiem mówił, że „wysłali go hakerzy opłacani przez służby specjalne” i chce poinformować społeczeństwo o bardzo ważnych sprawach. Budynek telewizji publicznej ewakuowano. Wielu zapewne myślało: w Paryżu terroryści wymordowali satyryków, teraz przyszedł czas na dziennikarzy w Holandii.

Szybko okazało się, że było to bardzo chybione porównanie. Rzekomym „terrorystą” był schludnie ubrany 19-latek grzecznie zwracający się do swojego zakładnika per „pan”, niepewnie trzymający podejrzanie wyglądającą „broń” i plotący bzdury o „światowych sprawach”. Kiedy do studia wtargnęła policja od razu rzucił atrapę pistoletu na ziemię i nie stawiał oporu. Nagranie z aresztowania zobaczyć można TUTAJ

Wkrótce policja poinformowała, że broń nie była prawdziwa. Żadnych innych napastników nie było, podobnie opowieści o „bombach z ładunkiem radioaktywnym” można było włożyć między bajki. Ewakuowani dziennikarze marznący przed budynkiem wrócili do środka, a telewizja do nadawania programów. W trakcie przesłuchań 19-latek przyznał, że działał sam, a broń okazała się atrapą.

Następnie ustalono jego tożsamość. 19-letni Tarik Z. urodził się w Zoetermeer, mieszka z matką i jej nowym partnerem w miejscowości Pijnacker, niedaleko Hagi i Zoetermeer. Jak informują niderlandzkie media jego ojciec jest egipskiego lub tureckiego pochodzenia. Mama jest Holenderką. Podobno rozwód rodziców, do którego doszło dziesięć lat temu oraz niedawna choroba ojca, mocno wpłynęły na 19-latka. Mimo to znajomi ze szkoły i ze studiów (chłopak od niedawna studiuje chemię w Lejdzie i Delft) twierdzą, że nie zachowywał się wcześniej bardzo dziwnie. Grał w piłkę, interesował się dziewczynami, chodził na imprezy. Co prawda nie pojawiał się ostatnio na zajęciach i miał pewną skłonność do pasjonowania się teoriami spiskowymi, ale kończyło się na słowach. Część niderlandzkich mediów myślała początkowo, że „zamach” może mieć coś wspólnego z radykalnym islamem, ale Tarik Z. – twierdzą znajomi – nigdy nie interesował się specjalnie żadną z religii.

Broń-atrapa i młodociany fantasta, a nie terrorysta – panika, jaka na kilkadziesiąt minut zapanowała w Hilversum i niderlandzkich mediach okazała się nie do końca uzasadniona. Podobnie było dzień wcześniej, gdy na stacji kolejowej w Lejdzie całkowicie zatrzymano ruch, co doprowadziło do dużych opóźnień i chaosu komunikacyjnego w mieście i okolicach. Powód? Podejrzany worek z wystającymi kablami zawieszony na terenie dworca.

Czyżby bomba? – pomyślał któryś z pasażerów i poinformował odpowiednie służby. Dworzec ewakuowano, na miejscu pojawili się saperzy, ruch zatrzymano. Kiedy ściągnięto podejrzany obiekt okazało się, że była to… kamera zapakowana w worek na śmieci. Zawiesił ją tam pracownik agencji reklamowej i miała ona potajemnie filmować pasażerów. Co jeszcze ciekawsze: władze kolei zgodziły się na tą akcję. W środę rano  początkowo jednak nikt nie skojarzył, że owa „bomba” to właśnie ta kamera…

Całe zamieszanie na dworcu było więc zupełnie niepotrzebne i wynikało z głupiej decyzji władz kolei (potajemne filmowanie pasażerów jest dopuszczalne tylko ze względów bezpieczeństwa, a nie dla celów reklamowych), kiepskiego wykonania agencji reklamowej (mężczyzna zawieszający worek ubrany był „po cywilnemu” i wyglądał bardzo podejrzanie) oraz fatalnej komunikacji pomiędzy agencją reklamową, zarządzającymi koleją i policją.

Oba te zdarzenia – młody fantasta z atrapą broni w siedzibie telewizji oraz kamera-„bomba” agencji reklamowej na dworcu w Lejdzie – pokazały jedno: po zamachach w Paryżu, aresztowaniu grupy dżihadystów w Belgii oraz kolejnych ostrzeżeniach niderlandzkich władz, że również i Holandia zagrożona jest tego typu niebezpieczeństwem, Holendrzy stali się o wiele czujniejsi niż było to wcześniej. Tyle, że czujność ta czasem prowadzi to do fałszywych alarmów i niepotrzebnej paniki.

Ł.K., Niedziela.NL


Dodaj komentarz

Kod antysapmowy
Odśwież

Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione


reklama a
Linki