[ENG] By using this website you are agreeing to our use of cookies. [POL] Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas cookies [NED] Door gebruik te maken van onze diensten, gaat u akkoord met ons gebruik van cookies. OK
Ciepłe myśli na holenderską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie
Agnieszka Steur
Cornelis Verhoeven powiedział, że „o prawdziwej kłótni mówimy wtedy, gdy nie wiadomo już, o co w tym sporze chodzi.” Popijając naszą dzisiejszą niedzielną kawę, chciałabym znów powrócić do tematu dwujęzycznych i dwukulturowych domów. Dziś jednak opowiem o czymś o czym mówi się dość rzadko.
Podczas spotkań na temat dwu- i wielojęzyczności zawsze staram się przekonać rodziców polskiego pochodzenia, aby nie rezygnowali z rozmawiania ze swymi dziećmi w języku ojczystym. Jest to ważne, ponieważ dzięki mowie ojczystej rodzice przekazują dzieciom naturalne emocje a dzieci mają okazję poznać autentycznych rodziców. Bardzo łatwo jest to odczuć szczególnie w sytuacjach, kiedy rodzice okazują dzieciom miłość lub zdenerwowanie. Każde nasze słowo, ma jakiś ładunek emocjonalny, ale słowa czułości i zdenerwowania mają go prawdopodobnie najwięcej.
Właśnie podczas jednej z takich rozmów o dwujęzyczności pojawiły się we mnie wątpliwości. Jeśli założymy, że podczas kłótni najlepiej jest używać mowy ojczystej, jak wyglądają spory, gdy obie strony mają inny język ojczysty? A ujmując to jeszcze dobitniej: Jak się kłócić, jeśli partner nie zna naszego języka ojczystego?
Oczywiście wiem, jak to wygląda u mnie w domu, ale czy tak jest wszędzie? Jak kłócą się inni. Pomyślałam, że nie ma co się zastanawiać, tylko trzeba zasięgnąć języka. Dlatego zaczęłam wypytywać o to osoby, które na co dzień znajdują się w takich sytuacjach językowych. Rozmawiałam również z osobami, które zrezygnowały z przekazania dzieciom języka polskiego i w domu rozmawiają tylko po niderlandzku.
Natychmiast pojawiło się tematów związanych z kłótniami, ale o tym napisze w jednym z moich kolejnych artykułów. Dziś skoncentruję się na tym, jak pokłócić się z mężem Holendrem.
Już po kilku rozmowach zauważyłam, że podobnie, jak podczas procesu dwujęzycznego wychowywania dzieci, tak i tutaj osoby polskiego pochodzenia, które mieszkają w Holandii i żyją w związkach z obywatelami tego kraju, stworzyły kilka strategii językowych. Strategię taką nazwałam „wyborem języka kłótni”.
Ustaliłam, że pary wybierają do kłótni jeden z trzech języków – język polski, język niderlandzki lub język obcy dla obu partnerów.
Jeśli osoby wybierają język polski, jako język kłótni, oznacza to, że spór prowadzony jest w języku ojczystym jednej z osób i języku obcym drugiej. Jednak w takich sytuacjach zachodzi bardzo interesujące zjawisko. Aby kłócić się po polsku Holender lub Holenderka musi znać ten język bardzo dobrze, jednak w trakcie sporu go nie używa. Wiem, że brzmi to nieco nielogicznie, ale oznacza to, że w kłótniach z użyciem języka polskiego jest to język tylko jednej ze stron. Mimo, że partnerka lub partner zna polski, posługuje się językiem niderlandzkim. Czyli spory prowadzone są równolegle w dwóch językach – jedna osoba mówi w języku polskim, druga odpowiada po niderlandzku.
W wielu domach jest podobnie jak u mnie, osoby wybierają jako język kłótni język niderlandzki. Zazwyczaj dzieje się tak, gdy partner nie zna języka polskiego wystarczająco dobrze.
Niektóre osoby, z którymi rozmawiałam, opowiadały, że wybierają język, który dla obojga partnerów jest językiem obcym. Najczęściej wybór pada wtedy na język angielski. Dlaczego? Zazwyczaj dzieje się tak, ponieważ jedna ze stron, najczęściej ta polskiego pochodzenia, uważa, że spór w języku ojczystym partnera nie będzie „uczciwy” językowo. Dlatego wybierają język, który jest językiem obcym dla obu stron. Ma to tworzyć pewnego rodzaju sytuację równowagi językowej.
Jednak usłyszałam jeszcze coś innego. Jedna z osób, która na stałe mieszka w Holandii powiedziała, że z mężem sprzecza się w języku angielskim, nie dlatego, aby być na tym samym poziomie językowym, ale aby dać językowi czas „zadziałać” jak filtr. No właśnie, pomyślałam wtedy, że tak jest też w moim przypadku. Jeśli kłócę się z mężem po niderlandzku i mimo, że znam ten język bardzo dobrze i tak jestem zmuszona chwilowo się zatrzymywać. Muszę się zastanowić, co chcę powiedzieć i jak to ująć, aby on zrozumiał mnie jak najlepiej. Te momenty zatrzymania dają szansę, by się nieco uspokoić. Jeśli kłócimy się przez „wewnętrznego tłumacza” dłużej zastanawiamy się nad doborem słów. Nawet jeśli „dłużej” to tylko kilka sekund. Przez to chwilowe zatrzymanie, możemy nie powiedzieć, czegoś czego potem możemy żałować. Oczywiście tłumacz może nas też zawieść i powiemy coś całkiem innego niż zamierzaliśmy. Wątpliwości zasiane przez „tłumacza” mogą również wyjść na dobre. Możemy zacząć się zastanawiać, czy z pewnością wszystko dobrze zrozumieliśmy i powrócić do tematu już będąc spokojniejszym.
Strategie kłótni z partnerem, który nie jest Polakiem są różne, ale zazwyczaj łączy je to, że są spokojniejsze od tych prowadzonych w ojczystej mowie. Dlatego, jak już musimy się kłócić z ukochaną osobą, to najlepiej w innym języku.
Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie ... w Holandii ...
Agnieszka
19.05.2019 Niedziela.NL // Fot. mattxfoto / Shutterstock.com
(as)
< Poprzednia | Następna > |
---|
Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione
Kat. Tłumacze
więcej na ogłoszenia.niedziela.nl
Kat. Transport - busy
więcej na ogłoszenia.niedziela.nl
Komentarze