Filmhuis – niekomercyjne kino w Holandii

Archiwum '19

fot. Shutterstock

Ciepłe myśli na niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

W ubiegłym tygodniu do naszej porannej kawy pisałam o filmie dokumentalnym „Cud Małego Księcia”, który obejrzałam razem z mężem w pobliskim kinie, zwanym  w Holandii „filmhuis”, „filmtheater” lub „arthouse”. Jest to tak niezwykłe miejsce, że dziś chciałabym właśnie o nim opowiedzieć. Bardzo lubię tam chodzić, szczególnie właśnie w towarzystwie męża. Czasem idziemy tam też razem z naszymi dziećmi, jednak moja młodzież woli „zwykłe” kina, uważając, że filmhuis jest dla „starych ludzi”. Coś w tym musi być, ponieważ bardzo często wydaje mi się, że z mężem mocno zaniżamy średnią wieku widzów. Nie zmienia to faktu, że jest to miejsce godne polecenia.

Filmhuis to kino, w którym wyświetlane są głownie filmy poza regularnym komercyjnym nurtem. Oznacza to, że można tam zobaczyć niskobudżetowe filmy z różnych zakątków świata.  Nie są to obrazy mainstreamowe, przez co przyciągają znacznie mniej publiczności. W programie tego rodzaju kin bardzo często można znaleźć produkcje pochodzące z Azji i Europy (ale nie tylko).

Pierwszym filmem, który kilka lat temu razem obejrzeliśmy w filmhuis był japoński film pt.: „An”, tytuł w języku polskim brzmi „Kwiat wiśni i czerwona fasola”. Całkiem inne spojrzenie na świat, inny sposób prowadzenia kamery, inne kolory, inne obyczaje a mimo wszystko te same emocje.

W kinie mieści się kawiarenka, w której można zamówić kawę, herbatę lub coś mocniejszego.  Aby przyjemność była kompleta można do napoju dodać kawałek pysznego ciasta. Nie trzeba się spieszyć, bo z tymi pysznościami bez problemu można wejść na salę kinową. A sale zazwyczaj nie są duże, dzięki czemu ma się wrażenie przytulności i prawie domowej atmosfery. Kieliszek czerwonego wina lub filiżanka pachnącej kawy dopełnia projekcję.    

Od chwili gdy obejrzeliśmy „An”, jeszcze wiele razy odwiedziliśmy to miejsce. Całą rodzinę zabrałam na genialny film „Loving Vincent”  („Twój Vincent”).  Byliśmy również na czarno-białym obrazie z roku 1944 „Double Indemnity”(„Podwójne ubezpieczenie”), klasyk z  gatunku film noir.  Oglądając go, przez chwilę czułam się, jakbym przeniosła się w czasie. Oczywiście właśnie w tym kinie byliśmy na niezapomnianej „Zimnej wojnie” Pawła Pawlikowskiego.  Wtedy kino było wypełnione po brzegi a bilet należało kupić znacznie wcześniej. W filmhuis ubawiliśmy się na filmie „Book club” („Pozycja obowiązkowa”) ze wspaniałymi Diane Keaton i Jane Fondą.

W tych kinach zazwyczaj pracują wolontariusze a program tworzony jest z myślą o wartościach kulturalnych. Nierzadko można również obejrzeć filmy alternatywne. Repertuar filmhuis nie jest uzależniony od komercyjnego sukcesu obrazów i dlatego mogą w programie pojawić się również interesujące mało znane międzynarodowe filmy.  Oczywiście wiąże się to z dużym ryzykiem, ponieważ może się zdarzyć, że dany film nie przyciągnie widowni. Na szczęście w Holandii jest jeszcze spora grupa osób, która lubi właśnie takie filmy.

Co również ważne, ze względu na otrzymywane subsydia z gmin, ceny biletów w tych kinach są znacznie niższe niż te w „zwykłych” kinach.  Zazwyczaj jest to nawet poniżej 10€ za osobę.

W Holandii pierwsze kino typu filmhuis powstało w 1912 roku w Amsterdamie. Od tamtego czasu otworzono ich wiele. Według danych niderlandzkiego Ministerstwa oświaty, kultury i nauki w całej Holandii jest prawie 300 kin, z czego nieco mniej niż połowa to właśnie miejsca typu filmuis.

W filmhuis można również zobaczyć produkcje nagradzane na światowych festiwalach. W najbliższym czasie chciałabym zobaczyć „Green Book”. Również bardzo interesujący wydaje się film „Stan & Ollie” opowiadający historię Olivera Hardy’ego oraz Stana Laurela znanych w Polsce jako Flip i Flap. A zatem, sprawdźmy, co dziś „grają” w naszym ulubionym filmhuis.

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie


10.03.2019 Agnieszka Steur, Niedziela.NL


Dodaj komentarz

Kod antysapmowy
Odśwież

Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione


reklama a
Linki