Niderlandzka legenda: Bazyliszek z Utrechtu

Archiwum '18

fot. www.hollandfoto.net / Shutterstock.com

Ciepłe myśli na niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Niedawno w moje ręce wpadła książka z niderlandzkimi legendami. Zaczęłam je czytać z ogromnym zainteresowaniem, ponieważ w tego typu opowieściach kryje się znacznie więcej niż tylko przygody rybaków, książąt, nadobnych dam i rycerzy. Jest tam mnóstwo historii i miejscowych tradycji.

Już dawno przekonałam się, że niektóre z tych opowieści są charakterystyczne dla danego kraju inne dla całego regionu. Są również legendy, które nie znają granic i należą do nas wszystkich. Czytając książkę De mooiste Nederlandse sagen en legenden  (Najpiękniejsze niderlandzkie sagi i legendy) odnalazłam opowieść znaną mi z legend słuchanych w dzieciństwie. Ta jednak nieco się różniła od tej polskiej. Okazuje się, że Bazyliszek, bo o nim mowa, zamieszkiwał również podziemia Utrechtu.

Któż nie zna opowieści o Bazyliszku? To była prawdziwa bestia. Jak powiadają Bazyliszek służył diabłu. W Dokkum potwór ten pewnego dnia zgładził osiemnaście osób. Padli w jednej chwili, rażeni płomieniami zionącymi z oczu bestii. Podobnie było i w mieście Oldeboorn. Co się dokładnie wydarzyło, ludzie nie opowiadają, ale jedno jest pewne, musiało być przerażająco. Mówi się, że w Oldeboorn Bazyliszek siedział w głębokiej studni i może to być prawdą, ponieważ takie bestie zawsze szukają dla siebie ciemnych miejsc. Nie ma zresztą w tym niczego dziwnego, że Bazyliszek unika słonecznego światła. Powiadają, że wygląda obrzydliwie. Jest czymś w rodzaju wielkiej jaszczury, ma grzebień ostrych kolców na grzbiecie i ogon w łuskach, które przy każdym ruchu grzechoczą. Najgorsza jest jednak jego głowa. To łeb potwora, z wielkim czerwonym pyskiem z groźnie wystającymi  kłami, a jego nos to olbrzymie czarne dziury z których bestia wypuszcza śmierdzący dym. Najstaranniejsze w tym łbie są jednak oczy, okrągłe, plujące ogniem. Gdy jakiś nieszczęśnik spojrzy w te ślepia, ich płomień wpełznie w jego ciało i będzie podążał w stronę serca. Gdy już tam dotrze, otoczy je i pożre. Człowiek zostanie od środka pochłonięty przez płomienie, aż nic z niego nie pozostanie, poza garstką popiołu.  

Taki właśnie Bazyliszek mieszkał w Utrechcie. To był największy potwór jaki kiedykolwiek zamieszkiwał ziemię. Powiadają, że zrodził się z kurzego jaja a wysiedział go żółw. Utrechcki Bazyliszek według opowieści był dziesięć razy większy i straszniejszy od tego zamieszkującego we Fryzji. Gdy się narodził wpełzł do głębokiej i ciemnej piwnicy pod browarem.  Tam był bezpieczny. Stwór ten musiał ukryć się nawet przed sobą samym. Bał się, że jeśli gdzieś napotka swe spojrzenia,  płomień piekielny strawi jego własne serce i niechybnie to byłby jego koniec.

Schował się więc głęboko w piwnicy i tam cierpliwie czekał na swe ofiary. Pewnego dnia do podziemi zszedł pracownik browaru… już nie wrócił.  Jego przełożony zszedł do piwnicy… również nie powrócił.  Kto się tam znalazł tracił życie. Wielu skonało, nim ludzie domyślili się, kto zamieszkuje podziemia browaru w Utrechcie. Wtedy zamknięto do nich drzwi i Bazyliszek pozostał w ciemnościach.

Wielu drżało ze strachu, tylko przechodząc koło zaryglowanych podwoi. Panicznie bali się odgłosów grzechoczących łusek. Wiedzieli, że były zapowiedzią ognia, który przeszyje ich serca.

W historii tej pojawiają się również śmiałkowie. Od czasu do czasu któryś z nich znikła w ciemnościach piwnicy. Byli dobrze uzbrojeni i schodzili z przeświadczeniem, że skrócą Bazyliszka o głowę. Nikt nie powrócił!

Nie mieli nawet czasu, by napiąć cięciwy swych łuków, zabrakło im chwili, by unieść miecz. Ogień ze ślepi potwora znacznie prędzej sięgał celu niż najszybsza strzała, czy najcięższy miecz. Płomienie dosięgały dzielnych serc i śmiałkowie padali nieżywi. Za każdym razem pozostawała po nich maleńka kupka popiołu.
W walce z Bazyliszkiem nie pomagała ani odwaga, ani błyszcząca zbroja, ani nawet najbardziej osobliwa sztuka walki. Umierali wszyscy.

Mijały lata. Bazyliszek w Utrechcie mieszkał już ponad sto lat a liczba ofiar wciąż rosła. Pewnego dnia przyszedł do browaru młody człowiek, na brodzie którego, dopiero zaczęły pojawiać się pierwsze włoski młodzieńczego zarostu. Był wysoki i szczupły a na jego skronie opadały piękne blond loki. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest bardzo szczerym młodzieńcem i że nie poznał jeszcze zła. Niewinność biła z jego błękitnych oczu. Ogłosił, że chce zgładzić potwora.
- Naprawdę chcesz zabić Bazyliszka?- pytali ludzie zdziwieni.
- Tak chcę – opowiadał spokojnie z uśmiechem na ustach. Ludzie nie chcieli się na to zgodzić. Potwór pożarł już tylu ludzi, nie chcieli składać ofiary z tego młodego człowieka.
- Nie, nie możesz tam schodzić! Poza tym nie masz nawet broni! – mówili.
On wskazał tylko na drewnianą płytę przywieszoną do piersi i uśmiechnął się pięknie i skromnie.
- Zawiążcie mi tę chustę na oczy – poprosił. Tego również ludzie nie chcieli zrobić. Więc sam to zrobił. Mieszkańcy Utrechtu krzyczeli, ostrzegali i starali się go powstrzymać. On jednak już nie odpowiadał i pewny siebie ruszył w kierunku piwnic browaru. To właśnie ta pewność siebie przekonała mieszkańców, by go przepuścić. Młodzieniec otworzył drzwi i zszedł schodami w ciemność. Stopami uważnie szukał kolejnych stopni. W sercu młodego człowieka nie było wątpliwości i strachu. Wreszcie poczuł grunt.

W tej samej chwili usłyszał grzechoczące łuski. Wiedział, że to Bazyliszek nadchodzi. Poczuł śmierdzący oddech potwora na swej twarzy, ale nie przejął się tym wcale. Dla pewności mocno zacisnął oczy, mimo, że były przesłonięte chustą. Odważnie postąpił kilka kroków w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Potwór uniósł głowę węsząc dookoła a w oczach zapalił mu się piekielny ogień. Spojrzał na młodzieńca… I wtedy w jego gardle zaczęła rodzić się burza – złowieszczy pomruk.

Młody człowiek pokonał jeszcze kilka kroków, złapał płytę wiszącą na swej piersi i odwrócił ją. Bazyliszek spojrzał w lustro! Przerażony odskoczył, ale było już za późno. Lustro odbiło płomienie jego oczu i śmiertelny ogień dosięgnął serca potwora. Wściekle ryknął i jeszcze resztką sił starał się ukryć. Nic to nie pomogło, padł a płomień pożarł jego ciało. I tak jak po wielu przed nim tak i po nim pozostała tylko kupka popiołu. Leżała tuż przy stopach młodego człowieka.

Tak kończy się niderlandzka legenda. Mieszkańcy Utrechtu mogli wreszcie odetchnąć z ulgą, Utrecht znów odżył. Bazyliszek, potwór z piekieł, został pokonany przez boską niewinność i ludzką mądrość.

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.


15.04.2018 Agnieszka Steur, Niedziela.NL


Dodaj komentarz

Kod antysapmowy
Odśwież

Reklama
Najnowsze komentarze
Najnowsze wiadomości
News image

Niemcy, biznes: Nadal słabo. Co z tą gospodarką?

News image

Holandia: Zepsute windy na stacjach metra. „Osoby niepełnosprawne mają duży problem”

News image

Polska: Adwokaci już zacierają ręce. Dużo więcej zapłacimy za poradę prawną

News image

Słowa dnia: Iemand, niemand, iedereen

Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione


reklama a
Linki