[ENG] By using this website you are agreeing to our use of cookies. [POL] Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas cookies [NED] Door gebruik te maken van onze diensten, gaat u akkoord met ons gebruik van cookies. OK
„Nie zmienię tego, że moje obrazy
się nie sprzedają. Ale nadejdzie czas, gdy ludzie zobaczą, że są
one więcej warte niż farba, którą zużyłem do ich namalowania”,
pisał Vincent van Gogh w jednym z listów. Dziś już wiemy, że
miał rację. To banał, ale w przypadku van Gogha słowa „za życia
pogrążony w nędzy, po śmierci wart miliony” pasują idealnie.
Urodził się 30 marca 1853 roku w brabanckiej gminie Zundert, tuż przy granicy z Belgią. Jego ojciec był pastorem, a Vincent miał piątkę rodzeństwa. Cztery lata młodszy brat Theo odegrał kluczową rolę w życiu malarza. Bez Theo, który przez lata wspierał duchowo i finansowo brata, nie byłoby „Słoneczników” i innych arcydzieł, a nazwisko van Gogh niewiele by nam mówiło.
Już jako dziecko Vincent uchodził za depresyjnego, targanego sprzecznymi emocjami, zamkniętego w sobie chłopaka. Ze sztuką zetknął się bardzo szybko. Kiedy miał 16 lat zaczął pracę w haskim sklepie z dziełami sztuki Goupil & Cie. W pracy się sprawdził i w wieku lat dwudziestu trafił do londyńskiego oddziału sklepu, a następnie – do Paryża.
Nie zagrzał tam długo miejsca, bo szybko się zwolnił i oświadczył, że zamierza zająć się czymś sensowniejszym. W listach do rodziców pisał, że chce służyć ludziom oraz planuje pójść w ślady ojca i zostać pastorem. Podobnie jak w przypadku wielu innych planów van Gogha i tego nie udało mu się zrealizować.
Opuścił Paryż, ale teoretyczne przygotowania do zawodu pastora go przerosły. Kiedy wysłano go do belgijskiego regionu górniczego Borinage, by tam jako pastor mógł sprawdzić się w praktyce, van Gogh bardziej niż głoszeniem słowa bożego interesował się biedą, w jakiej żyli robotnicy. Nazywano go nawet „Chrystusem z kopalni”, ale kariery duchownego nie zrobił.
Pozostała tylko sztuka
Von Gogh miał 27 lat i wylądował na lodzie. Próbował pracy w galerii, planował zostać pastorem, chciał pomagać biednym – nic z tego nie wyszło. Znalazł się w kryzysie. Depresja się pogłębiła. Co ze sobą zrobić, czym się zająć, jak nadać życiu sens?
Sztuka - brzmiał odpowiedź, której udzielił Theo. Młodszy brat musiał się namęczyć, by przekonać Vincenta do tego pomysłu. Vincent od dzieciństwa lubił rysować, a pracując w galerii był ze sztuką na bieżąco. Ale samemu tworzyć, to już coś zupełnie innego. Nadaję się do tego? Czy mam talent? Kto kupi moje dzieła? A jeśli nikt nie kupi, to z czego będę żyć? - zamartwiał się Vincent.
Nie martw się, przekonywał Theo, który radził sobie w życiu lepiej niż brat. Również pracował w galerii, ale zajmował wyższe stanowisko i dobrze zarabiał. Ty ucz się malarstwa i przesyłaj mi obrazya, a ja będę je sprzedawać i wysyłać tobie pieniądze na życie – zaproponował Theo. Vincent się zgodził. Życie znów miało sens.
Chłopi i prostytutka
Rozpoczęła się kluczowa dekada w życiu van Gogha. Do 1880 roku był szukającym sensu, zagubionym chłopcem z Zundert, a od 1880 - artystą. Miotanym skrajnymi uczuciami, często nieszczęśliwym, cierpiącym głód i upokorzenie, ale jednak: artystą.
Vincent wyjechał do Brukseli, by tam nauczyć się rzemiosła. Szczególnie zasady perspektywy go przerażały. Stolica Belgii to drogie miasto, więc szybko wrócił do rodziców, mieszkających wtedy w Etten. Przynajmniej na czynszu i wyżywieniu się zaoszczędzi, myślał, ale takie rozwiązanie miało też wadę: stosunki z ojcem nie układały się najlepiej. Masz już prawie trzydziestkę na karku, zajmij się czymś poważniejszymi, a nie malowaniem obrazków! – naciskał na syna.
Po kłótni z ojcem Vincent uciekł do Hagi, gdzie przeżył romans z uzależnioną od alkoholu prostytutką i coraz więcej czasu poświęcał na naukę rysunku. Jednym z jego nauczycieli był mąż jego kuzynki, Anton Mauve, znany i ceniony malarz. Latem 1882 roku Vincent zaczął eksperymentować z farbami olejnymi. Z rysownika stał się malarzem.
Pierwszymi bohaterami jego płócien byli chłopi i wiejscy biedacy. Pojechał ich szukać na północy Holandii, w prowincji Drenthe. Cieszył się tu pięknymi krajobrazami i martwił się pogarszającą sytuacją finansową. Także wieśniacy okazali się mniej przyjacielscy niż to sobie idealistycznie wyobrażał. Chłopi nie akceptowali dziwaka z farbkami, który chciał ich malować, kiedy oni ciężko pracowali na roli. Van Gogh, po raz kolejny rozczarowany i upokorzony, uciekł do rodziców, którzy mieszkali wtedy w Neunen, miasteczku niedaleko Eindhoven.
Kartofle, Antwerpia i Japonia
To w Neunen powstało pierwsze wielkie płótno van Gogha i w oczach części ekspertów jego pierwsze arcydzieło. „Jedzący kartofle”, ten tytuł mówi wszystko. Chłopi nie traktowali van Gogha poważnie, ale on ich – jak najbardziej. Na płótnie sportretował ich biedę, zmęczenie i smutek. Wyraźnie widać tu wpływ popularnej wówczas szkoły haskiej (ciemne, realistyczne, wręcz naturalistyczne sceny z życia biedoty), w tym wspomnianego Antona Mauve czy Josefa Israelsa.
Obraz o rozmiarach 81,5 i 114,5 cm znajduje się dziś w Van Gogh Museum, a jego mniejszą wersję zobaczymy w Kröller-Müller Museum, również w Holandii. To leżące w parku narodowym De Hoge Veluwe w Otterlo (niedaleko Arhnem) muzeum pochwalić się może drugą największą na świecie kolekcją obrazów wielkiego Vincenta: mają aż 87 jego płócien.
Po ukończeniu „Jedzących kartofle” Vincent znów udał się w drogę: tym razem do Antwerpii. 32-letni artysta zapisał się do tutejszej Akademii Sztuk Pięknych, ale studentem był tylko przez trzy miesiące. W tym okresie zainteresował się po raz pierwszy sztuką japońską i zaczął kolekcjonować japońskie ilustracje i drzeworyty. Czasami je własnoręcznie kopiował. Zaczęły się też poważne problemy ze zdrowiem: stracił kilka zębów, zdiagnozowano u niego syfilis.
Opuszczając Neunen planował za kilka miesięcy wrócić do ojczyzny. Los miał inne plany. Noga Vincenta już nigdy na holenderskiej ziemi nie stanęła.
W Paryżu u brata
Paryż! To tam „się dzieje”, to tam mieszkają najwięksi artyści, to tam tworzy się historia sztuki! Nie zapowiadając przyjazdu Vincent stanął więc na początku marca 1886 roku w drzwiach paryskiego mieszkania brata. Theo, zawsze wyrozumiały, brata nie wyrzucił. Wkrótce przenieśli się do większego mieszkania.
Przyjazd do Paryża diametralnie wpłynął na życie i sztukę van Gogha. Wreszcie osobiście poznał artystów, których znał tylko z książek i na żywo zobaczył obrazy, które widział tylko w reprodukcjach. Wreszcie zasmakował życia w wielkim mieście. Marszand Theo znał wielu malarzy, więc poznał ich i Vincent. Manet, Monet, Henri de Toulouse-Lautrec, Gauguin – van Gogh znalazł bratnie dusze i kolegów po fachu, nawiązując przyjaźnie, które zmieniły jego spojrzenie na życie i sztukę.
Zapomniał o szkole haskiej, zarzucił ciemną kolorystykę, porzucił chłopów i wiejskie pejzaże. Kolor, miasto, portrety! Modele kosztują, więc malował głównie autoportrety: w Paryżu stworzył ich 27. Do tego martwe natury z kwiatami, scenki miejskie, portrety znajomych. W jaskrawych barwach, mocnymi pociągnięciami pędzla, płótna kipiące od emocji.
A oprócz tego: kolejne kopie japońskich drzeworytów. Nie bez powodu Japończycy po dziś dzień darzą van Gogha specjalną sympatią, a uzbrojeni w najnowsze aparaty fotograficzne Azjaci stanowią dużą część odwiedzających Van Gogh Museum (gdzie ku ich rozpaczy obowiązuje zakaz fotografowania).
Zielony Dom, odcięte ucho
Paryż jest piękny, ale ówczesny Paryż był też brudny, śmierdzący i głośny. Borykający się z coraz większymi problemami zdrowotnym van Gogh potrzebował zmiany klimatu i w 1888 roku Vincent pojechał do Arles w Prowansji. Wynajął tu niewielki domek, który uwiecznił na słynnym obrazie Zielony Dom. W budynku chciał stworzyć artystyczną kolonię, w której artyści mogliby pracować w ciszy i spokoju.
Czas w Arles to jeden z najbardziej twórczych okresów w życiu van Gogha. Czasami malował nawet jeden obraz dziennie. Tworzył krajobrazy, scenki z życia wsi oraz obrazy przedstawiające drzewa, pola, chałupy, mosty, kwiaty, łąki, plaże i łodzie, a także portrety i autoportrety. Obrazy z tego okresu należą do najlepszych w jego dorobku. W tym czasie powstały też słynne „Słoneczniki” (siedem sztuk). To tutaj eksplodował jego talent i był szczęśliwy. Jak to często w jego życiu bywało, radość jednak nie trwała długo.
Pomysł stworzenia artystycznej
kolonii skończył się klapą. Pierwszym i ostatnim gościem
Żółtego Domu był Gauguin, którego van Gogh podziwiał od dawna,
a w Paryżu poznał osobiście. Początkowo współpraca układała
się prawidłowo, ale różnice charakterologiczne były duże
(odmienne mieli też wizje sztuki) i coraz częściej się kłócili.
W grudniu 1888 roku sytuacja stała się tak napięta, że w trakcie jednej z kłótni van Gogh odciął sobie kawałek lewego ucha. Wedle niektórych biografów zrobił to specjalnie, wedle innych był to wypadek (van Gogh miał się rzucić z nożem na Gauguina i doszło do szamotaniny). Problemy zdrowotne van Gogha – zarówno psychiczne, jak i fizyczne – znów dały o sobie znać.
Do dziś nie wiadomo dokładnie, na jaką chorobę psychiczną cierpiał artysta: czy była to „jedynie” depresja, czy również epilepsja. Wiadomo jednak, że niezdrowy styl życia (głód, dużo kawy, w okresie paryskim również dużo alkoholu) przełożyły się na poważne problemy żołądkowe. Depresja, problemy żołądkowe, zniszczone zęby, epilepsja i syfilis – trzydziestokilkuletni Vincent był wrakiem człowieka.
Problemy psychiczne
Po incydencie z odcinaniem ucha Gauguin nie wytrzymał, spakował walizkę i wrócił do Paryża. Van Gogh – bez przyjaciela i bez ucha, ale za to słyszący głosy i widzący zjawy – dał się zamknąć w zakładzie psychiatrycznym. Z Arles trafił do szpitala w pobliskim Saint-Rémy. Pozwolono mu malować, ale jego stan psychiczny nie był dobry. Cierpiał na paranoję, manię prześladowczą, depresję. Sąsiedzi Żółtego Domu skarżyli się, że stanowi zagrożenie dla siebie i otoczenia. Mieli rację: w szpitalu van Gogh próbował popełnić samobójstwo, wypijając farbę. Więc w końcu i farbę mu zabrano – kolejny cios.
Kiedy van Gogh-człowiek znalazł się w kompletnym dołku, van Gogh-artysta spotkał się z pierwszymi wyrazami uznania. Nie, to nieprawda, że za życia nie sprzedano żadnego z jego obrazów. Sprzedano co najmniej jeden. Co prawda późno, na kilka miesięcy przed śmiercią, ale jednak. „Czerwoną winnicę” kupiła na wystawie w Brukseli w styczniu 1890 roku belgijska malarka Anna Boch.
Po opuszczeniu szpitala Vincent odwiedził brata w Paryżu i zamieszkał w miasteczku niedaleko stolicy, Auvers-sur-Oise. Kolejna zmiana adresu, tym razem już ostateczna. Podobnie jak przed zamknięciem w zakładzie psychiatrycznym van Gogh pracował jak szalony: od rana do wieczora, w plenerze, malował średnio jeden obraz dziennie. To wtedy powstały takie arcydzieła jak „Kościół w Auvers-sur-oise”, „Portret doktora Gacheta” czy „Pole pszenicy z krukami”.
Samobójstwo. A może morderstwo?
A sama śmierć? Tajemnicza, jak wiele rzeczy w życiu malarza (na co chorował? jak to było z tym uchem? czy miał nieślubne dziecko z prostytutką?). Dotąd za prawie pewną wersję uznawano taką: 27 lipca 1890 roku sfrustrowany van Gogh z pożyczonym pistoletem wyszedł na pole i strzelił sobie w klatkę piersiową (nie trafiając w serce). Wrócił do domu, wezwano lekarza, udało się go na jakiś czas wyratować, a na miejsce dotarł brat Theo. Dwa dni późnej w wyniku wewnętrznych obrażeń malarz zmarł.
Przykra, choć prosta sprawa: samobójstwo. Przecież już wcześniej, w szpitalu psychiatrycznym, próbował odebrać sobie życie? Przecież zawsze był sfrustrowany? Przecież Theo ostrzegał go, że być może będzie miał problemy finansowe i nie będzie w stanie go wspierać tak bardzo jak dotąd? To musiało załamać van Gogha.
W 2011 roku amerykańscy autorzy monumentalnej biografii Van Gogh: The Life malarza postawili inną tezę. Według Stevena Naifeha i Gregory’ego White Smitha holenderski artysta być może nie popełnił samobójstwa, ale został postrzelony przez nastolatków. Część znawców van Gogha odrzuciła tę hipotezę, inni uznali ją za prawdopodobną. Problem ze śmiercią van Gogha jest taki, że niewiele o niej wiadomo, więc różne hipotezy są możliwe. Nadal uznaje się, że wersja z samobójstwem jest bardziej prawdopodobna, ale i hipoteza z postrzeleniem przez wyrostków ma swoje mocne strony.
Bez względu na to, w jakich okolicznościach do niej doszło, śmierć Vincenta wstrząsnęła jego bratem. Theo wpadł w depresję i również trafił do szpitala psychiatrycznego. Pół roku po śmierci brata, w styczniu 1891 roku, Theo zmarł na syfilis i związane z chorobą powikłania.
Najpierw pochowano go w Utrechcie, mieście w którym oddał ostatnie tchnienie. W 1914 roku przeniesiono jego zwłoki do Auvers-sur-Oise. Dwa skromne nagrobki stoją tam obok siebie do dziś. A na nich napisy: „Vincent van Gogh 1853-1890” i „Theodore van Gogh 1857-1891”. Byli nierozłączni i za życia, i po śmierci.
Kariera po śmierci
Zainteresowanie twórczością van Gogha pojawiło się już w ostatnich miesiącach jego życia. Po śmierci Vincenta, Theo planował poświęcić się popularyzacji dzieł brata, jednak jego przedwczesne odejście mu to uniemożliwiło. Zadanie to spadło na barki żony Theo, Jo van Gogh, która podeszła do tego z dużą pasją. Organizowała wystawy, wydała drukiem korespondencję Vincenta z Theo, z coraz większym sukcesem sprzedawała obrazy szwagra. A tych jej nie brakowało: Vincent w zamian za pomoc finansową wysyłał prawie wszystkie dzieła bratu.
Po śmierci Jo w 1925 roku promocją wujka zajął się jej syn, Vincent Willem. Począwszy od lat trzydziestych rodzinną kolekcję można było zobaczyć w amsterdamskim Stedelijk Musuem, a w 1973 roku otwarto wtym mieście muzeum w całości poświęcone temu artyście, Vincent Van Gogh Museum – coś, o czym za życia nawet przez sekundę nie mógł marzyć. Budynek zaprojektował Gerrit Rietveld, gwiazda holenderskiej architektury i designu.
Zainteresowanie malarzem rosło z roku na rok, a tłumy kierujące się do gmachu przy Paulus Potterstraat 7 stawały się coraz większe. W 1999 roku otwarto nowe, nowoczesne skrzydło muzeum, zaprojektowane przez japońskiego architekta Kisho Kurokawę. Van Gogh i japońskie wpływy, tak było i w XIX i w XX wieku.
Także ceny obrazów van Gogha szły w górę. W 1990 roku „Portret doktora Gacheta” sprzedano za 82,5 mln dolarów, co uczyniło obraz wówczas najdroższym płótnem świata. Gdyby uwzględnić inflację i trendy na współczesnym rynku sztuki, dziś „Portret doktora Gacheta” kosztować powinien ponad 150 milionów dolarów. A to tylko jeden z prawie 900 obrazów van Gogha.
Pięć lat po otwarciu nowego skrzydła muzeum o van Goghu znów zrobiło się głośno. Nie o Vincencie jednak, ale o prawnuku jego brata Theo (który na imię miał również Theo). Urodzony w 1957 roku prawnuk brata jednego z najsłynniejszych malarzy wszech czasów był kontrowersyjnym reżyserem i felietonistą, a także zdecydowanym krytykiem islamu. 2 listopada 2004 roku kilka kilometrów od Van Gogh Museum, we wschodniej części Amsterdamu, Theo van Gogh został w bestialski sposób zamordowany (siedem strzałów, ciosy nożem, poderżnięcie gardła) przez islamskiego fundamentalistę. Morderstwo wstrząsnęło Holandią i odbiło się szerokim echem na całym świecie.
Van Gogh: to nazwisko nie jest, jak pokazują wydarzenia sprzed ponad stulecia i sprzed dekady, gwarancją szczęścia i długiego życia. Ale Vincent, Theo senior i Theo junior to jedne z najbardziej intrygujących postaci w dziejach Holandii.
14.05.2016 Niedziela.NL // fot. Ingehogebijl / shutterstock.com
(łk)
< Poprzednia | Następna > |
---|
Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione
Kat. Tłumacze
więcej na ogłoszenia.niedziela.nl
Kat. Transport - busy
więcej na ogłoszenia.niedziela.nl
Kat. Praca
więcej na ogłoszenia.niedziela.nl