„Przyrzekam być pogodnym i innym pogodę przynosić” – wywiad z Włodzimierzem Marciniakiem Kawalerem Orderu Uśmiechu

Archiwum '18

Włodzimierz Marciniak, Agnieszka Steur

Dziś specjalnie dla czytelników portalu Niedziela.NL prezentuję specjalny wywiad z wyjątkowym człowiekiem. Mam ogromną przyjemność rozmawiać z Kawalerem Orderu Uśmiechu, panem Włodzimierzem Marciniakiem.

Order Uśmiechu ustanowiono w 1968 roku. Jego pomysłodawcą był mały pacjent szpitala rehabilitacyjnego, który w rozmowie z pisarką Wandą Chotomską zastanawiał się dlaczego nie ma odznaczeń przyznawanych przez dzieci. Pisarka wspomniała o tej rozmowę podczas wywiadu, który został opublikowany w październikowym numerze „Kuriera Polskiego” w 1967 roku. Dziennikarze stwierdzili, że to bardzo dobry pomysł i ogłosili konkurs na projekt orderu.

W redakcji nikt nie spodziewał się takiego odzewu. Przyszło 44 tysiące listów od dzieci, w których popierały pomysł i przesyłały własny projekt odznaczenia.

Najwięcej z nich miało kształt serca lub słoneczka. Konkurs wygrał projekt Ewy Chrobak, 9-letniej dziewczynki, przedstawiający uśmiechnięte słońce. 31 lat później Ewa Chrobak weszła w skład Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu, a od 19 stycznia 2007 pełni w niej funkcję sekretarza.

Bardzo szybko zaczęły napływać wnioski od dzieci. Ktoś musiał je rozpatrzeć i dlatego powołano Kapitułę a jej pierwszą przewodnicząca została pisarka Ewa Szelburg – Zarembina.

Pierwszym Kawalerem Orderu Uśmiechu z  legitymacją  numer 1 został prof. dr Wiktor Dega, światowej sławy chirurg ortopeda. Również jak mój dzisiejszy rozmówca, profesor pochodzi z Poznania.  

Od tamtego czasu Kapituła zbiera się dwa razy w roku i przyznaje kolejne ordery.  W 1979 roku, ogłoszonym przez ONZ Międzynarodowym Rokiem Dziecka, Order Uśmiechu zyskał rangę międzynarodową.

Ze względu na polityczne perturbacje Kapituła została rozwiązana w 1991 roku. Jednak już rok później wznowiono jej działalność jako Stowarzyszenie Kapituła Orderu Uśmiechu. Obecnie zasiada w niej 55 osób z 23 krajów, reprezentują oni różne kultury, wyznania i tradycje.

W 2001 roku Międzynarodowa Kapituła Orderu Uśmiechu została wyróżniona Medalem Za Zasługi dla Tolerancji.

Do dziś dzieci Orderem Uśmiechu nagrodziły blisko 1000 osób z ponad 40 krajów, w tym przyznano 13 orderów Holendrom. Wśród Kawalerów są mniej lub bardziej znane osoby. Order otrzymali między innymi Ojciec Święty Jan Paweł II i zwierzchnik Kościoła buddyjskiego w Tybecie Dalajlama, Matka Teresa z Kalkuty, Tove Jansson – twórczyni Muminków i Astrid Lindgren – autorka „Pippi Langstrumpf” oraz J.K. Rowling  - autorka „Harrego Pottera”.
W roku 2018 Order Uśmiechu obchodzi swoje 50 urodziny!

Agnieszka Steur: Jest Pan Kawalerem Orderu Uśmiechu, proszę opowiedzieć, jak się ta historią zaczęła.
Włodzimierz Marciniak: O sobie zawsze trudno się opowiada, zawsze jednak lepiej, gdy ktoś inny to robi, ale spróbuję opowiedzieć tę historię. Mając lat 16 zamarzyliśmy z kolegami, by mieć swój własny kąt. Miejsce, gdzie młodzi ludzie będą mogli przyjemnie spędzać wolny czas. Nadarzyła się okazja, ponieważ zwolniła się piwnica w kamienicy w której mieszkaliśmy. Razem z rodzicami poszliśmy do urzędu z prośbą, aby lokal został nam przyznany. Oczywiście najpierw zebraliśmy podpisy od wszystkich mieszkańców tego budynku, najpierw oni musieli wyrazić zgodę. Poszliśmy do urzędu i udało  nam się, otrzymaliśmy piwnicę. Od razu wzięliśmy się do pracy, a do zrobienia było dużo. Musieliśmy zatroszczyć się o nową instalację eklektyczną i  wodną. Musieliśmy doprowadzić kanalizację, no i oczywiście wszystko wymalować. Nim to skończyliśmy, minął prawie rok.

AS: A w którym roku to się działo?
WM: To było w 1966 roku. W czasie, gdy remontowaliśmy, zaczęliśmy myśleć już o sprzęcie. Nie mieliśmy niczego. Wiele osób nam pomogło. W urzędzie dzielnicowym Stare Miasto pani kierowniczka Wydziału Kultury i Oświaty okazała nam serce i otrzymaliśmy krzesła i stoliki oraz kilka gier. Firanki zrobiliśmy z kolorowej krepy. Takie początki są trudne, ale również bardzo fajne, bo człowiek wymyśla różne rzeczy.  A gdy się szuka, na drodze spotyka się wiele osób, które chcą pomóc. Z opery poznańskiej dostaliśmy kotarę i chodniczki, szafy otrzymaliśmy ze szkoły podstawowej przy ulicy Garncarskiej. W końcu w 1967 roku, mogliśmy zacząć działać.  Nastąpiło uroczyste oficjalne otwarcie naszej  świetlicy. Zaprosiliśmy wszystkie osoby, które nam pomagały.

AS: A jak duży był ten lokal?
WM: Jeden duży pokój i jeden mały, nie było źle. W sumie to było około 35m2. Na wszystko  znalazło się miejsce. Z czasem powstała u nas scena, oczywiście z rozsuwaną kotarą. Mieliśmy nagłośnienie. Stworzyliśmy tę świetlicę, ale tak naprawdę to był dopiero początek. Musieliśmy wymyślić jakieś zajęcia dla dzieci. Naszym celem było stworzenie miejsca, gdzie dzieci będą się dobrze czuły, bawiły a także rozwijały i uczyły. Powołaliśmy zatem samorząd świetlicowy i zaczęliśmy rozmawiać z dziećmi. Chcieliśmy wiedzieć, czego one chcą. I tak powstało kółko taneczne i recytatorskie. Stworzyliśmy kółko czytelnicze, kółko krajoznawcze. Potem wpadliśmy na pomysł, by dla dzieci zorganizować również wypoczynek w czasie ferii zimowych i wakacji letnich. Nie chcieliśmy o niczym zapomnieć. Wszystko spisaliśmy i zaczęliśmy szukać sponsorów. Dużo mogliśmy zorganizować bez pieniędzy, ale nie wszystko.
Nasi koledzy, ci którzy mieli już po 18 lat i pracowali, zrobili zrzutki ze swoich pensji i zaczęliśmy działać. Zorganizowaliśmy wszystko, co było na naszej liście i więcej.  Powstały kółka. Mieliśmy swój zespół artystyczny, który występował nie tylko u nas w świetlicy, ale i w Klubie Seniora. Zawsze przyjmowali nas tam bardzo słodko. Wie Pani, starsi ludzie bardzo się wzruszają, gdy widzą występy dzieci. Mogę się również pochwalić, że z czasem mieliśmy jeszcze jeden lokal, w podwórzu, na pierwszym piętrze. Również sami go wyremontowaliśmy i przygotowaliśmy. Tam powstało kółko fotograficzne i tam też odbywały się lekcje. Tam, gdzie dzieci się bawiły zawsze było gwarno i nie mogły odbywać się lekcje.

AS: Ale Pan miał 17 lat!
WM: No tak, takie to były czasy. Chodziłem do szkoły, pracowałem, pomagałem mamie i tworzyłem świetlicę. W tamtych czasach udzielałam się jeszcze w samorządzie mieszkańców. Ale to nie wszystko, w świetlicy założyliśmy także Koło Przyjaciół Dzieci. Działał u nas  szczep harcerski. To wszystko robiliśmy z kolegami. Każdy miał jakieś zadanie do wykonania. Podobało nam się, rozumieliśmy się i dobrze nam to szło. Co roku organizowaliśmy dla dzieci Gwiazdkę, staraliśmy się o prezenty, słodycze. Poza zajęciami i spotkaniami na świetlicy organizowaliśmy konkursy; fotograficzny, czytelniczy. Potem były również miedzyświetlicowe konkursy. W tamtym czasie w Poznaniu były cztery bardzo prężnie działające świetlice. Organizowaliśmy konkurs „Co wiesz o Poznaniu” z okazji wyzwolenia Poznania 6 lutego, mieliśmy puchar przechodni i oczywiście były nagrody. W ferie zimowe chodziliśmy do zoo lub do palmiarni. Latem zorganizowaliśmy obóz Nieprzetartego Szlaku i zabraliśmy dzieci pod namioty. Ponieważ najlepszy odpoczynek dla młodych osób jest w lesie a nie w budynkach szkolnych, jak podczas kolonii. Przecież to się mija z celem. Dziecko musi wypoczywać na łonie natury. Na obóz zabieraliśmy dzieci z okolic, z różnych rodzin, również z rodzin rozbitych, z rodzin alkoholików, z domów dziecka. Dzieci miały do 5 do 17 lat. Ta różnica wieku była ważna, ponieważ starsze dzieci na obozie opiekowały się młodszymi.

AS: A ile tych dzieci było?
WM: 200 dzieci zabraliśmy na ten obóz.

AS: A w którym roku odbył się ten obóz?
WM: My zabieraliśmy dzieci na obozy co roku.

AS: A ile osób z Panem pracowało na świetlicy.
WM: W sumie było nas pięciu. Każdy z nas miał mnóstwo pomysłów i każdy zajmował się swoim kółkami.

AS: I wszyscy byli tak młodzi jak pan?
WM: Tak my wszyscy mieliśmy po -naście lat. Może wspomnę jeszcze, że stworzyliśmy pierwsze w Poznaniu kino świetlicowe, takie z aparatem 16mm z głosem. Nazwaliśmy je „Kino Miś”. Dzieci przychodziły na seanse, a wyświetlaliśmy oczywiście filmy i bajki. Pamiętam „Czterech Pancerny i psa”, „Bolka i Lolka”. Oczywiście nie zapominaliśmy o dorosłych. Dla nich projekcje odbywały się o godzinie 20.00. U nas cały czas cos się tam działo. Gdy zmienił się ustrój w Polsce niestety zlikwidowano wszystkie świetlice. I tak to się skończyło. Nasze świetlica działała przez 16 lat.

AS: Zanim jednak to nastąpiło, w 75 roku…
WM: Tak, w 1975 roku koleżanka z innej świetlicy otrzymała Order Uśmiechu i dzieci w mojej świetlicy podłapały ten pomysł. Wystąpiły z propozycja do Warszawy, aby również i mnie przyznać to odznaczenie. Zebrano ponad 200 podpisów. Nie tylko wśród dzieci z naszej świetlicy, ale i z pobliskich przedszkoli. Nie wspomniałem, że wspomagaliśmy dwa przedszkola, które działały na naszej ulicy. Zrobiliśmy dla przedszkolaków ogródek. Dzieci podpisały wniosek o przyznanie Orderu, ponieważ takie są zasady. Wniosek musi być napisany ręcznie przez dzieci, dorośli nie mogą w to ingerować. Pewnego dnia zadzwonił do mnie kolega i mówi – Kup, kup „Kurier Polski”! Są ordery, tobie też przyznali.

AS: Dowiedział się Pan o tym z gazety?
WM: Tak i już wieczorem przychodzili dziennikarze i inne osoby, były wywiady i gratulacje.
Po order pojechałem z dziećmi do Wrocławia. One składały wniosek, więc koniecznie musiały ze mną jechać i zobaczyć na żywo, jak to wszystko wygląda. We Wrocławiu odbyła się uroczystość, były występy dzieci i oczywiście wręczenie orderu. Otrzymałem go z rąk Wandy Chotomskiej. Najwięcej śmiechu było oczywiście przy piciu soku cytrynowego, bo trzeba go wypić nie krzywiąc się i oczywiście po wypici jeszcze się uśmiechnąć. To taki sprawdzian, czy kandydat nadaje się na Kawalera Orderu Uśmiechu. Zdałem ten egzamin. Dzieci w wolnej chwili poszły jeszcze zwiedzać ogród zoologiczny. A my dorośli przy kawie i cieście rozmawialiśmy… oczywiście o orderze.

AS: Ordery przyznawane są do dziś.
WM: Do dziś, ale przyznaje się ich coraz mniej. W Poznaniu 31 osób otrzymało Order w ciągu 50 lat, 18 z tych osób już zmarło. Do dziś, co roku organizujemy festyn dla dzieci w Parku Jordanowskim. Spotykamy się na Opłatku, zapraszamy 20 dzieci z różnych szkół z Poznania. Dzieci zawsze coś otrzymują.

AS: Mówi Pan, MY organizujemy. To znaczy kto? Pan z kim?
WM: Współpracuję ze szkołą podstawową nr 13 i razem to wszystko przygotowujemy. A przy organizacji Opłatka pomaga mi pani doktor Bortkiewicz, również jest kawalerem uśmiechu. Robimy to wspólnie. A pan Aleksander Tecław, który jest właścicielem restauracje, gości u siebie dzieci na Opłatku. Order Uśmiechu łączy ludzi, my wciąż działamy.

AS: Czyli to, że w latach 80-tych zamknięto świetlice nie oznacza, że Pan przestał działać.
MW: Działam i wspieram różne organizacje. Na Uniwersytecie Adama Mickiewicza pomagam podczas organizowanego przez UAM Dnia Dziecka.  Wtedy wydaję maluchom watę cukrową.

AS: To proszę, jeszcze na koniec, powiedzieć mi, jak to jest z mottem Kawalerów Orderu Uśmiechu. Brzmi ono: „Przyrzekam być pogodnym i innym pogodę przynosić”. Jak Pan wypełnia tę obietnicę?
MW: Pomagam dzieciom i uśmiecham się do nich. To dzieciom przynosi ulgę… zresztą nie tylko dzieciom, uśmiech pomaga wszystkim w każdym wieku. Chciałbym, aby o tym się pamiętało i myślało o tym co się robi, bo to dobry przykład. Ja do końca będę pamiętał również innych kawalerów. Nam tyle osób pomogło. Musimy pamiętać o dobroci innych i musimy być dla nich dobrzy. Ludzie potrzebują siebie. Musimy coś od siebie dawać. Nie wiem, czy robiłem dość, może mogłem więcej, ale się starałam. A dzieci potrafią to docenić.

AS: Bardzo dziękuję za rozmowę.
MW: Również dziękuję.

Order uśmiechu

03.06.2018 Agnieszka Steur, Niedziela.NL


Dodaj komentarz

Kod antysapmowy
Odśwież

Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione


reklama a
Linki