Ciepłe myśli na holenderską niedzielę: Holenderska odwaga, holenderska klątwa i nie całkiem holenderskie ciastka – o co chodzi? (cz.157)

Ciepłe myśli

fot. Shutterstock, Inc.

Ciepłe myśli na holenderską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur


Holenderska odwaga, holenderska klątwa i nie całkiem holenderskie ciastka – o co chodzi?

Ileż to razy podczas nudnego wykładu starałam się wyjść po angielsku, ale za każdym razem miałam wrażenie, że mi się nie udaje. Mogłam wtedy udawać Greka i najczęściej właśnie tę strategię obierałam. A czego bardzo nie lubię, nie lubię podczas pisania moich artykułów popełniać błędów, chyba, że to czeski błąd, taki jeszcze zniosę, ponieważ często jest zabawny. Najzabawniejszy, jaki udało mi się popełnić, to ten z tekstu o popularnych niderlandzkich potrawach. Gdy pisałam, że Holendrzy spożywają matjasy, palce po klawiaturze przesuwały mi się bardzo szybko i napisałam, że spożywają majtasy. Nikt nie zauważył, poszło do druku.

Dlaczego o tym wspominam? Pisząc dzisiejszy wstęp skorzystałam z trzech określeń stosowanych w języku polskim, które opisują coś, używając przy tym nazwy innej narodowości – wyjść po angielsku, udawać Greka i czeski błąd.

Piszę o tym, ponieważ ostatnio w moje ręce trafiła niesamowita książka i chciałabym się dziś z Czytelnikami portalu Niedziela.nl podzielić moimi wrażeniami. Czytam, czytam i nadziwić się nie mogę. Pierwsze wydanie, ten rok - nowość. Książkę napisał Gaston Dorren a zatytułował ją „De Dutchionary”. Jak to przetłumaczyć? To specjalnie na tę okazję stworzona hybryda, połączenie dwóch słów z języka angielskiego „dictionary”, czyli słownik i „Dutch”, czyli niderlandzki. Jednak nie jest to słownik języka niderlandzkiego, to coś całkiem innego. Książka ta zawiera wszystkie określenia, które pochodzą z języka angielskiego (używanego w różnych krajach na świecie) a odnoszące się do pojęcia „niderlandzki”.  Nie zdawałam sobie sprawy, że istnieje ich tak wiele.

Przejdźmy do sedna sprawy. Z pewnością osoby uczące się języka angielskiego słyszały o holenderskiej (lub niderlandzkiej) odwadze, czyli „Dutch courage”. Pojęcie to pochodzi z języka angielskiego, używanego w Wielkiej Brytanii, ale również Australijczycy i Amerykanie mają swoją wersję tego pojęcia. W Australii mówi się „Dutch guts” a w USA „Dutch nerve”. A co ono oznacza? Anglicy jeszcze w czasach morskich wojen starali się ośmieszyć Holendrów twierdząc, że są oni strasznymi tchórzami a przystępują do walki dopiero po spożyciu alkoholu. Dlatego w języku angielskim, jeśli ktoś szuka odwagi w alkoholu i robi coś stresującego dopiero po wypiciu kieliszka lub dwóch, mówi się, że to jest właśnie „holenderska odwaga” czyli „pijacka odwaga”.

Okazuje się, że tego typu pojęć jest mnóstwo, tak wiele, że można o nich napisać całą książkę.

Innym ciekawym pojęciem jest „Dutch bath”, czyli holenderka kąpiel. Oznacza ona mycie się w bardzo małej ilości wody. Czasem stwierdzenia tego używa się w odniesieniu tylko do umycia się pod pachami i w kroczu.

W języku angielskim mówi się również o holenderskiej róży „Dutch rose”. Co to takiego? Nie, to nie jest odmiana tego kwiatu. Jest to ślad pozostawiony po młotku. Wyobraźmy sobie, że właśnie wbijamy do deski gwóźdź, nie raz zdarzyło się przecież, że młotek nie trafił w metalową główkę a za to uderzył deskę, ślad, który po sobie zostawił nazywany jest właśnie niderlandzką różą. Będąc przy temacie wbijania gwoździ, pewnie kiedyś, zdarzyło się, że ktoś z Państwa nie uderzył ani w główkę gwoździa, ani w deskę, ale trafił w swój własny palec. Wtedy mowa o tzw. holenderskiej klątwie „Dutch curse”.

Autor wyjaśnia pochodzenie wielu z tych pojęć, ale źródło niektórych pewnie na zawsze pozostanie tajemnicą. Na przykład, dlaczego jedno z narzędzi hydraulika w języku angielskim otrzymało nazwę „Dutch finger”, czyli holenderski palec, nie wiadomo.

Czytając tę książkę, bardzo szybko można dostrzec, że Anglicy na przestrzeni lat nie darzyli Holendrów sympatią i dużo pojęć ma raczej negatywny wydźwięk. Jeśli natomiast chodzi o Amerykanów to bardzo często nazywając coś „holenderskim” sami siebie ośmieszali. Nierzadko to, co w Stanach Zjednoczonych nazywane jest „Dutch” tak naprawdę pochodzi z Niemiec. Mieszkańcy tego kraju wciąż mają problemy, aby rozróżnić słowa „Dutch” oraz „Deutsche”, stąd np. mówią o pewnym ciastku „Dutch cake”. Wypiek, który otrzymał nazwę „holenderski” tak naprawę pochodzi z Niemiec.

W słowniku można odnaleźć aż 500 pojęć związanych ze słowem „Dutch” i jego pochodnymi. Bardzo często oznaczają coś całkiem innego, niż można by wnioskować z dosłownego tłumaczenia. Temat fascynuje mnie tak bardzo, że z pewnością do pisania o tej książce a właściwie do tego, co zawiera jeszcze wrócę. To frapujące, jak wiele historii kryje się w języku.


Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

Agnieszka




11.10.2020 Niedziela.NL

(as)

Komentarze 

 
-1 #1 kasia 2020-10-13 19:16
Bardzo przyjemny artykuł!
Cytuj
 

Dodaj komentarz

Kod antysapmowy
Odśwież

Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione


reklama a
Linki