Ciepłe myśli na holenderską niedzielę: Cholera jasna… (cz. 121)

Ciepłe myśli

fot. Shutterstock

Ciepłe myśli na niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie
Agnieszka Steur

Cholera jasna…

Gdy w ubiegłym tygodniu wybrałam się na zakupy, byłam świadkiem pewnego wydarzenia. Nie było to nic szczególnego. Szczerze pisząc, to o czym chcę wspomnieć, zdarza się tak nagminnie, że nie jest już niczym nietypowym. Jednak właśnie ten incydent stał się inspiracją do napisania dzisiejszego tekstu. Już przechodzę do sedna. Pojechałam do centrum miasta, ponieważ w rodzinie zbliżają się urodziny kogoś mi bliskiego i postanowiłam wybrać się na poszukiwania stosownego prezentu. Przechodziłam właśnie przez olbrzymi hol centrum handlowego, zastanawiając się, co też mogę kupić, gdy usłyszałam: „kur… mać, przecież to niemożliwe. Jak ja mu je…”. Nieopodal mnie szła młoda kobieta, na oko nie miała jeszcze trzydziestu lat i głośno rozmawiała z kimś przez telefon. Zawsze moją uwagę zwraca, gdy słyszę język polski, tym razem jednak to nie był tylko język, ale i dobór słownictwa. Zrobiło mi się przykro, ale w sumie taka sytuacja to nic nadzwyczajnego. Niestety często, gdy na holenderskich ulicach słyszę osoby mówiące po polsku, w ich wypowiedziach pojawia się dużo niecenzuralnych słów. W tym wypadku było jednak jeszcze gorzej, bo kobieta pchała przed sobą wózek z małym dzieckiem.

Polacy klną bardzo dużo i nagminnie. To żadna nowość. Wie to każdy. Jak już wspomniałam, sytuacja ta stała się dla mnie inspiracją do tego tekstu. Zaczęłam się zastanawiać, jak przeklinają Holendrzy? No właśnie, przecież w każdym języku są wulgaryzmy, niderlandzka mowa również ma ich sporo. Jednak w tym języku można zaobserwować pewną ciekawostkę. Holendrzy podobnie jak i my Polacy klną, używając słów związanych z seksualnością. Gdy są wzburzeni, tak jak my używają słów mających związek z religią. Poza tym używają również wielu wulgaryzmów związanych z chorobami. W języku polskim, gdy jesteśmy niezadowoleni i chcemy użyć mocniejszego słowa związanego z medycyną powiemy najwyżej „cholera”. W języku polskim słowo to ma bardzo silną ekspresję i traci już zabarwienie wulgarne. W słowniku języka polskiego jest opisane, jako partykuła wyrażająca silne uczucia, takie jak gniew.

Inaczej sprawa wygląda w języku niderlandzkim. Holendrzy klną wieloma chorobami. Zaczynając od tego, że jednym z najpowszechniejszych wulgaryzmów jest rak, czyli kanker. Słowo to pojawia się powszechnie szczególnie w wypowiedziach nastolatków. Możemy spotkać się z tym słowem również w formie przymiotnika, czyli opisującym coś lub kogoś, ale również, jako przekleństwo rzucane niczym złe zaklęcie – krij de kanker, co oznacza „zachoruj na raka”.

Co w przypadku tego słowa dla obcokrajowców jest najbardziej kuriozalne? To użycie go również w pozytywnym znaczeniu. Na przykład niektórzy powiedzą, że coś jest kanker lekker oznacza, że coś jest bardzo, bardzo smaczne, ale to nadal wulgaryzm.

To nie jedyna „popularna” w przekleństwach choroba.  Jeśli ktoś jest wyjątkowo irytujący, klnący mówi o nim tering. Jaka to choroba? To gruźlica. Jest to przekleństwo, którego używa się, jako samodzielne słowo, albo opis kogoś, na przykład teringjoch. Kogoś takiego można również obrazić, posługując się inną chorobą, a mianowicie tyfusem – tyfusjoch. (Dla osób nieznających języka niderlandzkiego dodam, że joch oznacza chłopiec). Obrażając kogoś chorobowymi wulgaryzmami, czasem dodaje się kolejną chorobę – cholerę. Powie się wtedy o kimś klerenjoch.

Innym interesujący w tym temacie słowem jest lijer, pochodzi od słowa lijder, które oznacza cierpiący. Indywidualnie jest to również przekleństwo, ale Holendrzy klnąc używają go w kombinacji z innymi wulgaryzmami. Dla przykładu można powiedzieć kankerlijer, co oznacza „cierpiący na raka” i jest to zdecydowanie przekleństwo, nie diagnoza jednostki chorobowej.
Do końca nie wiadomo, dlaczego w tym kraju tak wiele klnie się nazwami chorób. Wiadomo za to, że jest to jedyny kraj, który w swym języku używa właśnie takich wulgaryzmów.

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.



02.02.2020 Niedziela.NL

(AS)






Komentarze 

 
+1 #1 Barbara 2020-02-03 09:52
Ja rowniez czesto spotykam sie z tym,ze rodakow poznaje po slownictwie. Lacina kuchenna to pierwszy sygnal.Wypraktykowalam sobie to,ze nawet beda na ulicy czy w sklepie nieprzyznaje sie do polskiego pochodzenia i rozmawiam wylacznie po holendersku nawet bedac w towarzystwie rodziny.
Cytuj
 

Dodaj komentarz

Kod antysapmowy
Odśwież

Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione


reklama a
Linki