Nadzieja w złym świecie

Temat Dnia


Wykończeni psychicznie weterani, nastolatki umierające na wysypisku śmieci, sadomasochistyczny seks w austriackich piwnicach, krwawi dyktatorzy, eutanazja po nieudanej operacji zmiany płci, nastolatek mordujący 8 osób w szkole, dzieci wykorzystywane seksualnie przez ojca, młodzi dżihadyści z Europy wyjeżdżający do Somalii, chłopi mordujący kosami sąsiadów – kto wierzy w mroczną wizję świata, ten na tegorocznej edycji największego na świecie festiwalu filmów dokumentalnych IDFA w Amsterdamie mógł znaleźć jej potwierdzenie. Mimo wszystko jest też nadzieja.

Wielu widzów wychodzących z Theater Tuschinski – monumentalnego, eklektycznego gmachu kina w centrum stolicy, założonego w 1921 r. przez polskiego żyda Abraham Icka Tuszyńskiego i będącego jedną z głównych aren IDFA 2014 – kierowało się na pobliski plac Rembrandtplein. Po kolejnym zastrzyku pesymizmu, tętniący życiem plac – pełen kawiarń, pubów i restauracji, z uśmiechniętymi turystami robiącymi zdjęcia przed trójwymiarową wersją „Straży Nocnej” Rembrandta, otoczoną kolorowym jarmarkiem świątecznym – miał w sobie coś ożywczego. Świat nie jest taki zły, a już tym bardziej otwarty, rozrywkowy, zamożny Amsterdam.

Jednak i to wrażenie nie trwało długo. „Uważaj, niezwykle groźna kokaina jest tu sprzedawana turystom” krzyczały jaskrawe litery na wielkim ekranie postawionym w rogu placu. „Już trzech turystów zginęło”, dodano później. Tak, oszustwo, cierpienie i śmierć są i tu obecne, tym razem w formie białej heroiny sprzedawanej jako kokaina. Na pierwszy rzut oka niewidoczna, ale i przy Rembrandtplein śmierć stoi – dosłownie – na rogu. TUTAJ


Nagroda dla weteranów i Polki Polak



Nagrodzony najważniejszą nagrodą festiwalu długometrażowy dokument „Of Men and War” opowiada o przemocy, wojnie i śmierci nie pokazując ani jednej sceny walki, ani jednej kropli krwi, ani jednego żołnierza na froncie. Francusko-szwajcarska produkcja reżysera Laurenta Bécue-Renarda trwa prawie dwie i pół godziny i jest terapią: nie tylko dla wykończonych psychicznie weteranów wojny w Iraku, ale i dla widza. Bécue-Renard zarejestrował setki godzin rozmów weteranów z terapeutą w ośrodku The Pathway Home. Dorośli, twardzi, męscy bohaterowie wojenni, których w amerykańskiej kulturze tak się wielbi, są tutaj znerwicowanymi, złamanymi, płaczącymi wrakami. Fizycznie większość z nich Irak przetrwała, ale zespół stresu pourazowego zamienił ich życie „po” w męczarnię. Nie tylko dla nich samych, ale również dla żon i dzieci, które w wybuchającym bez powodu gniewem, trzęsącym się, niezdolnym do jakiejkolwiek pracy kłębku nerwów nie rozpoznają ojca i męża sprzed wojny.

Bécue-Renard nie ucieka się do żadnego filmowego efekciarstwa i pokazuje kolejne sceny z ich życia, głównie w klinice i czasem poza nią. Stan niektórych się poprawia, ale happy endu nie ma. Po obejrzeniu „Of Men and War” widz dwa razy się zastanowi zanim znów będzie się domagać, by „wysłać naszych chłopców do Iraku/Afganistanu/Syrii”. Ważny, choć trudny w odbiorze, monotonny, chwilami nużący film, nie bez powodu rozpoczyna się cytatem z pokazującej bezsens i okrucieństwa wojny powieści „Na Zachodzie bez zmian” Ericha Marii Remarque’a. „Trudno sobie wyobrazić bardziej antywojenny film”, napisali jurorzy IDFA 2014. To przesada, ale „Of Men and War” zasłużył na nagrodę.

Drugie najważniejsze wyróżnienie w konkursie filmów długometrażowych przypadło w udziale polsko-duńskiej produkcji „Marzenie Julii” („Something Better to Come”). Bohaterami filmu Hanny Polak są, podobnie jak w przypadku poprzedniego jej obrazu, nominowanych do Oskara „Dzieci z Leningradzkiego”, rosyjskie dzieci, żyjące w straszliwych warunkach. W „Dzieciach z Leningradzkiego” były to moskiewskie dworce, w „Marzeniu Julii” jest to wielkie wysypisko śmieci pod Moskwą. Prace nad filmem, z różnych powodów, trwały aż czternaście lat. Ten długi okres produkcji jest jednym z autów obrazu: widz dorasta wraz z filmowanymi dziećmi, a w szczególności z Julią, która marzy o małym mieszkanku w mieście.

- Sytuacja takich niechcianych dzieciaków, które żyją i umierają na ulicach czy wysypiskach bardzo mnie dotknęła. Prócz doraźnej pomocy, którą można im było okazać, chciałam sprawić, żeby ludzie na świecie mieli świadomość tego problemu i starali się go rozwiązać – mówiła Polak w wywiadzie opublikowanym na stronie PISF (TUTAJ). Warunki życia na wysypisku są beznadziejne – zimno, brak jedzenia, brud – ale nawet tutaj jest miejsce na przyjaźń, muzykę i zabawę, widzimy w „Marzeniach Julii”. Także zakończenie filmu – będącego pośrednią krytyką Putinowskiej Rosji, gdzie dzieci żyją na wysypiskach śmieci, a rządowa propaganda chwali się sukcesami – pokazuje, że z piekła na ziemi można się wydostać. Jest źle, ale jest też nadzieja.



Tej nadziei jest jeszcze więcej w innym polskim filmie pełnometrażowym pokazanym w konkursie głównym. „Królowa ciszy” („The Queen of Silence”) Agnieszki Zwiefki opowiada o głuchoniemej dziewczynce żyjącej w romskiej społeczności pod Wrocławiem. I tutaj warunki mieszkaniowe są beznadziejne, głód nie jest rzadkością, a pozbawieni dokumentów, często niepiśmienni Romowie żyją na marginesie społeczeństwa. Denisa ma już 10 lat i choć nie słyszy od urodzenia jej rodzice jak dotąd nigdy nie szukali profesjonalnej pomocy. Dziewczynka nie zna nawet języka migowego i z otoczeniem komunikuje się gestami i tańcem, którego uczy się z Bollywoodzkich filmów.

Kto myśli, że „Królowa ciszy” to kolejny mroczny, pesymistyczny dokument o beznadziejnym życiu biednej dziewczynki, ten się myli. Mimo biedy, wrogości otoczenia i głuchoty dziewczynki, Denisa tryska energią, jest wulkanem emocji i cieszy się życiem. Oprócz dokumentalnych nagrań z romskiego mini-osiedla, w filmie znalazły się zainscenizowane sceny masowego tańca we Wrocławiu z Denisą w roli głównej. Film znalazł się wysoko w rankingu publiczności i to nie dziwi: świat, w którym żyje Denisa nie jest dobry, ale jej entuzjazm i radość są zaraźliwe.

 

Mimo wszystko nadzieja



Beznadziejna sytuacja, ale mimo wszystko jest nadzieja – filmy dokumentalne z takim przesłaniem to polska specjalność, pokazała IDFA 2014. Tak streścić można nie tylko „Marzenie Julii” i „Królową ciszy”, ale i trzy inne polskie (lub częściowo polskie) produkcje pokazane na tegorocznej edycji amsterdamskiej imprezy.

„Mój przyjaciel wróg” („My Friend the Enemy”) Wandy Kości to poruszający film o rzezi wołyńskiej. Poruszający nie tylko dlatego, że przypomina okrutne mordy popełnione przez ukraińskich nacjonalistach na Polakach w 1943 i 1944 r. (nie zapominając przy tym o akcjach odwetowych, w których zginęli Ukraińcy; ukraińskich ofiar było dużo mniej). Film porusza także ze względu na punkt wyjścia, na jaki zdecydowała się Kościa. Oto grupka polskich seniorów, którzy przeżyli ten horror, odwiedza rodzinne strony, by spotkać się z równie wiekowymi dawnymi sąsiadami. Wracają wspomnienia, te straszne (rodzice, bracia, przyjaciele mordowani w brutalny sposób), jak i te pozytywne (dobrzy Ukraińcy dający Polakom schronienie i ratujący ich przed śmiercią). Czas nie wróci życia siostrze, matce czy ukochanemu, ale czas pomaga w pojednaniu. „Mój przyjaciel wróg” to film o masakrze, złu i nienawiści. Ale to też film o bohaterstwie, pojednaniu i ludzkich odruchach w czasach apokalipsy.

Bohaterki niespełna półgodzinnego „Punktu wyjścia” („Starting Point”) Michała Szcześniaka również żyją w, na pozór, niedobrym świecie. Aneta odsiaduje wyrok za zbrodnię popełnioną w młodości, starsza Helena, którą pracująca od czasu do czasu poza zakładem Aneta się opiekuje, jest sparaliżowana i uzależniona od pomocy innych. Obie kobiety, z różnych powodów, są ciężko doświadczone przez życie. Mimo to Helena zachowuje pogodę ducha, a Aneta ubiega się o skrócenie wyroku i planuje – choć ze strachem – przyszłość po więzieniu. Wbrew wszelkim przeciwnościom losu obie panie chcą wycisnąć z życia tyle, ile się jeszcze da. Podobnie jest w przypadku 90-letniej Krystyny, bohaterki „Niewidzialnego” („Invisible”) Zofii Pręgowskiej. Mimo, że Krystyna nie widzi, nie przeszkadza jej to w kontynuowaniu życiowej pasji: seryjnym pisaniu wierszy. Staruszka nie ma może przed sobą dziesiątek lat życia, ale optymizmu uczyć by się od niej mogło wielu nastolatków.

Na festiwalu IDFA co roku poświęca się wiele uwagi muzyce. W programie tegorocznej edycji znalazły się dwa polskie dokumenty poświęcone tej tematyce. Polsko-niemiecka koprodukcja „Penderecki. Droga przez labirynt” („Paths Through the Labyrinth – The Composer Krzysztof Penderecki”) Anny Schmidt to piękny portret 81-letniego artysty, pokazujący Pendereckiego nie tylko jako cenionego na całym świecie kompozytora, ale i jako ciepłego człowieka, inteligentnego rozmówcę oraz twórcę wielkiego ogrodu w Lusławicach, w którym mistrz odnajduje podobne struktury i harmonię, co w muzyce. Film „Sekret orkiestry” („The Breath of the Orchestra”) Katarzyny Kasicy to z kolei filmowy hołd oddany holenderskiemu dyrygentowi Fransowi Brüggenowi i jego Orkiestrze XVIII wieku.

„Tristia - A Black Sea Odyssey”, niemiecka produkcja polsko-niemieckiego reżysera Stanisława Muchy, to seria czasem zabawnych, czasem wzruszających portretów ludzi, mieszkających nad Morzem Czarnym. Mucha podróżując wzdłuż wybrzeży tego morza odwiedza również Abchazję, samozwańcze państewko, o których film nakręcili Elwira Niewiera i Piotr Rosołowski. W ich „Efekcie Domina” śledzimy losy tamtejszego ministra sportu organizującego w stolicy Suchumi „Mistrzostwa Świata w Domino” oraz jego rosyjskiej żony-śpiewaczki. Również w tej polsko-niemieckiej produkcji dramat miesza się z komedią, a film jest tragikomicznym portretem nieudanego państewka i skomplikowanego związku.

Widzowie IDFA 2014 obejrzeć też mogli dwa filmy klasyka polskiego dokumenty Marcela Łozińskiego: „Jak żyć” („How to live”) i „Egzamin dojrzałości”( „Matriculation”) oraz krótki, mocno eksperymentalny film „RekonGrodek” Devina Horana i Marghertity Malerby (kolejna koprodukcja polsko-niemiecka).

O polskich filmach na IDFA 2014.


Życie boli, szczególnie w dokumentach

Na festiwalu IDFA 2014 pokazano ponad 300 filmów. Każde więc podsumowanie imprezy jest niepełne; nawet przesiadując w kinie od 10.00 rano do 1.30 w nocy przez 12 dni festiwalu widz obejrzy jedynie cząstkę programowej oferty. Takie imprezy zmuszają do wyborów, a kryteria wyborów są subiektywne. Ze zdecydowanymi sądami ogólnymi trzeba uważać. Film dokumentalny, podobnie jak reportaż i literatura faktu, próbując opowiedzieć rzeczywistość często koncentruje się na jej mrocznych, bolesnych, ukrytych aspektach. Wiele filmów pokazanych na IDFA 2014 to potwierdza.

„In the Basement” kontrowersyjnego austriackiego reżysera Ulricha Seidla to parada dziwactw. Dla Seidla to, co dzieje się w piwnicach mieszczańskich Austriaków, jest manifestacją ich podświadomych pragnień i żądz. Emeryci zdobiący ściany portretami Hitlera, pary uprawiające sadomasochistyczny seks, kobieta pielęgnująca lalkę-niemowlaka, jakby to było żywe dziecko, strzelnice, egzotyczne zwierzęta – w „In the Basement” nie wiadomo, gdzie kończy się dokument, a zaczyna groteskowa inscenizacja. Momentami komiczny, momentami niewiarygodny film miał pewnie szokować, ale sensacja podana w takiej dawce szybko zamienia się w parodię.

„Nathan: Free as a Bird” w streszczeniu może także brzmi jak szokująca i nieprawdopodobna opowieść, nastawioną na tanią sensację, ale film Roela Nolleta to produkcja z zupełnie innej półki niż składanka ekstremalnych skeczy Seidla. Belgijska dziewczyna Nancy, w dzieciństwie upokarzana przez bezwzględną matkę i brutalnych braci (jeden z nich wykorzystywał ją seksualnie), czuje się chłopakiem i gdy dorasta przechodzi serię operacji zmiany płci. Niestety część z nich nie udaje się i choć oficjalnie Nancy zamienia się w Nathana, jego ciało staje się swoistą męsko-żeńską hybrydą, w której czuje się jak w klatce. Lekarze odmawiają kolejnych ryzykownych operacji, Nathan pogrąża się w całkowitej depresji i jedynym czego pragnie to spokoju – czyli śmierci. Jego długą walkę o prawo do eutanazji śledzą media z całego świata. Jak dotąd jeszcze nigdzie na świecie nie wykonano oficjalnej eutanazji na osobie chcącej umrzeć ze względu na cierpienia psychiczne, a nie fizyczne. Czy Belgia będzie pierwsza? Tak, we wrześniu 2013 r. Nathan umiera. Tak jak sobie życzył: w otoczeniu przyjaciół, w spokoju, po wcześniejszym pożegnaniu się ze znajomymi i z życiem, które tak go rozczarowało.

Film Roela Nolleta nie ma nic z sensacyjnej opowieści. Jeśli dla kogoś powyższe streszczenie brzmi jak ekstremalna historia z dziwakiem w roli głównej, tym bardziej powinien zobaczyć ten film. By nauczyć się empatii, zrozumienia, tolerancji. Nathan, poniewierany od dzieciństwa przez niezrównoważoną matkę i brutalnych braci, podjął wiele prób, by uratować swe życie. Los mu nie sprzyjał. Mimo bólu, jaki zadali mu najbliżsi, nie nienawidzi rodziny. Do matki, nazywającej go „brzydkim” i nieprzejmującej się jego śmiercią, pisze przejmujący list i zostawia jej cały majątek. „Jej śmierć zupełnie mnie nie porusza. Kiedy po porodzie zobaczyłem Nancy, moje marzenia prysły. Była taka brzydka”, powiedziała flamandzkiej gazecie już po śmierci Nathana jego matka. Film pozwala zrozumieć, w jakim piekle żył/a Nancy, potem Nathan. Jak rzadko kiedy w kinie, widz chce, by główny pozytywny bohater filmu zmarł – bo tego chce i sam bohater. Śmierć jest tu ulgą, wyzwoleniem, paradoksalnie czymś pięknym. Dziwny, niejednoznaczny, zmuszający do myślenia, niepokojący i uczący empatii film.


Ucieczka z piekła ciała

Na tle filmu Nolleta inny obraz, podejmujący podobny temat, wypada mniej przekonująco. Holenderski „Letting You Go” Kim Faber pokazuje ostatnie tygodnie życia 27-leniej Sanne, cierpiącej na chroniczną depresję i bezsenność. Po dziewięciu latach nieskutecznych terapii dziewczyna postanawia pożegnać się z życiem i dokonać eutanazji (nie korzystając z oficjalnej procedury). Inaczej niż w przypadku Nathana cierpienie Sanne nie jest pokazane aż tak przekonywująco. Na pierwszy rzut oka Sanne nie różni się wiele od swoich rówieśniczek, robi zakupy, sprząta; Sanne wygląda, mówi i zachowuje się normalnie. Jeśli celem filmu było wywołanie zrozumienia dla jej decyzji, efekt jest raczej odwrotny. Widz pozostaje z pytaniem: Czy na prawdę nie było dla niej ratunku?

„Ida's Diary” Augusta B. Hanssena, film pokazany w tym samym bloku co „Letting You Go”, również pokazuje zmagania młodej dziewczyny z depresją, zaburzeniami osobowości i problemami psychicznymi. Ida pije, zażywa narkotyki, dokonuje samookaleczeń, ale mimo wszystko nie przestaje walczyć i rejestruje swe zmagania z chorobą amatorską kamerą i smartphonem. Co ciekawe, przed rozpoczęciem bloku z oboma filmami, przedstawiciel IDFA odczytał oświadczenie, w którym władze festiwalu ostrzegały przed brutalnością niektórych scen i niejako apelowały, by nie wyciągać daleko idących wniosków z faktu, że oba obrazy pokazano w jednym paśmie. Jakby również szefostwo IDFA obawiało się, że skonfrontowanie tych dwóch filmów o cierpieniu psychicznym, kończących się diametralnie różnie (Sanne dokonuje eutanazji, Ida nadal walczy o lepsze życie), mogłoby być odczytane jako zajęcie przez IDFA stanowiska w debacie na temat prawa do eutanazji osób cierpiących psychicznie. Choć być może to jedynie moja (nad)interpretacja.

Argentyński „Me Girl, Me Princess” Marii Aramburú i Valeria Pavan, tematycznie też jest podobny do „Nathan: Free as a Bird”, choć z zupełnie innego powodu niż „Letting You Go”. „Me Girl, Me Princess” to 47-minutowa opowieść matki chłopczyka, który od wczesnego dzieciństwa zachowywał się jak dziewczynka. Zaniepokojeni rodzice po konsultacjach z pedagogiem i psychologiem zakazują mu bawienia się lalkami i ubierania sukienek. Wbrew zapewnieniom psychologa „to” nie okazuje się chwilowe. Pierwsze słowa chłopca to „Me Girl, Me Princess”, a kiedy kończy cztery lata domaga się, by nazywać go Luana. Matka, poczatkująco próbująca „wyleczyć” dziecko, w końcu godzi się, że urodziło się ono w niewłaściwym ciele i dzielnie walczy o to, by zrozumieli to także nauczyciele w przedszkolu, rodzina i ludzie na ulicy. Zaciekłym wrogom „genderyzmu” jej opowieść powinna dać do myślenia.


Nieszczęśliwe dzieciństwo

Pozostając przy kwestiach seksualności: wstrząsające wrażenie robi niemiecki dokument „No Lullaby” Helen Simon. Produkcję wyróżniono główną nagrodą w konkursie filmów studenckich. Film porusza zarówno tematyką, jak i sposobem opowiedzenia dramatycznej historii. „No Lullaby” zaczyna się od listu nastolatki, która popełniła samobójstwo. Następnie poznajemy jej matkę, mieszkająca na spokojnej, zamożnej niemieckiej prowincji. Stopniowo dowiadujemy się więcej o krzywdach, jakie nastolatce i jej matce wyrządził ich dziadek/ojciec. Z jednej strony to szokująca historia wykorzystywania seksualnego trwającego dekady w „przyzwoitej, porządnej rodzinie”; z drugiej strony „No Lullaby” ogląda się jak mroczny thriller kryminalny bez happy endu. Zaskakujące zakończenie wywołuje nie tylko smutek, ale i wściekłość. Mocny, ważny, mądry film.

Trudno też nie zdenerwować się oglądając film „Pekka” Alexandra Oeya. Holenderska produkcja opowiada o 18-letnim Finie, który w szkole w miejscowości Jokela zabił osiem osób i następnie popełnił samobójstwo. Dlaczego nikt nie zauważył, że z Pekką – dziwnie się ubierającym, wielbiącym komunizm i faszyzm, planującym zakup broni – dzieje się coś złego? Oey nie usprawiedliwia bestialskiego czynu Oeya, ale pokazuje, że dawni koledzy z klasy Pekki do dziś mają problemy z mówieniem całej prawdy o tym, jak wyglądało życie wyśmiewanego i obrażanego 18-latka, który w końcu postanowił się zemścić.

Radykalizm młodych Europejczyków, wychowujących się w z pozoru dostatnich i tolerancyjnych społeczeństwach Zachodu, jest też tematem duńsko-somalijskiego „Warriors from the North”. Film Nasiba Faraha i Sørena Steena Jespersena porusza aktualny temat i szuka odpowiedzi na pytanie: dlaczego niektórzy młodzi europejscy muzułmanie ulegają propagandzie fundamentalistów i wyjeżdżają umierać za Allaha w Syrii i Somalii? Poruszające są smutek, niezrozumienie i determinacja ojca jednego z nastolatków, starającego się sprowadzić syna z powrotem do Europy.



Również w Stanach młodzież boryka się z poważnymi problemami. „Rich Hill” pokazuje Amerykę, jaką na kinowych ekranach rzadko widzimy: biedną, brzydką i bez perspektyw. Andrew Droz Palermo i Tracy Droz Tragos pokazują życie trzech nastolatków z miasteczka Rich Hill, kiedyś tętniącego życiem, teraz pogrążonego w marazmie. To przygnębiający i do bólu realistyczny film, ale i z nutką nadziei w postaci jednego z nastolatków, który mimo ubóstwa i rodzinnych problemów łączy w sobie dziecięcą radość z dojrzałością, której brak jego rodzicom.

Wiele do życzenia pozostawia też postawa rodziców z czeskiego „Always Together” Evy Tomanovej. Ojciec-„idealista” wychowuje wraz z posłuszną mu żoną dziewięcioro dzieci poza systemem: mieszkają w chatce przy lesie, dzieci nie chodzą do szkoły, a co roku wyjeżdża na kilka miesięcy do Włoch, gdzie mieszkają pod brzydkim wiaduktem w samochodzie kempingowym. Ojciec nie widzi jednak niczego zdrożnego w domaganiu się zasiłków od „systemu”, którym tak pogardza. Dzieci, bawiące się całymi dniami na świeżym powietrzu, mają być może szczęśliwe dzieciństwo, ale co z nimi będzie, gdy dorosną?


Co z tą demokracją?

IDFA to także filmy dokumentalne o polityce. Niemiecki „Pepe Mujica – Lessons from the Flowerbed” Heigi Speconga to hagiograficzny portret obecnego prezydenta Urugwaju José "Pepe" Mujici, „najbiedniejszego prezydenta świata”. Film skupia się na jego prezydenturze, kiedy to Urugwaj jako pierwszy kraj na świecie zalegalizował kontrolowaną uprawę konopi, a oddający 90 % pensji na cele społeczne Mujica realizował swe socjalistyczne przekonania w kapitalistycznej rzeczywistości XXI w. Niestety o przeszłości Mujici, aktywnego w latach 60. i 70. w lewicowej partyzantce Tupamaros oraz o dokonywanych przez tę organizację porwaniach i napadach, dowiadujemy się mniej.

Większym krytycyzmem wobec bohatera wykazał się Nicolas Rossier, południowoafrykański reżyser „The Other Man: F. W. de Klerk and the End of Apartheid”. Wielu już o tym nie pamięta, ale kiedy w 1993 r. Nelson Mandela odbierał Pokojową Nagrodę Nobla drugim laureatem był właśnie de Klerk. Z jednej strony lider partii podtrzymującej apartheid i prezydent w czasach, gdy w RPA nadal łamano prawa człowieka, a czarni przeciwnicy reżimu znikali w niewyjaśnionych okolicznościach; z drugiej strony pragmatyczny polityk, który wyczuł ducha czasu, nie bał się wystąpić przeciwko konserwatywnym kolegom z partii, zrozumiał, że apartheid jest nie do utrzymania i wspólnie z Mandelą w pokojowy sposób przeprowadził systemową zmianę. Spory o de Klerka przypominają te o Jaruzelskiego: był to cyniczny aparatczyk z krwią na rękach czy odważny polityk, który uratował kraj od katastrofy? Film Rossiera drobiazgowo odtwarza kluczowe momenty z politycznej kariery de Klerka, pokazuje wielowymiarowość tej postaci i zamiast udzielać odpowiedzi, dostarcza widzowi wystarczająco dużo informacji, by ten sam mógł wyrobić sobie zdanie o tym niejednoznacznym polityku.

Świetnym dokumentem politycznym są „Demokraci” („Democrats”) Camilli Nielsson. Duński film ogląda się jak thriller polityczny z elementami komicznymi. Śmiech jest jednak nie na miejscu, gdyż miejscem akcji jest Zimbabwe, od lat rządzone przez brutalnego dyktatora Roberta Mugabe. Po nieuczciwych wyborach z 2008 r., kiedy to Mugabe zapewnił sobie kolejną kadencję, pod wpływem presji międzynarodowej prezydent zgodził się na rozpoczęcie prac nad nową, bardziej demokratyczną konstytucją. Prace koordynowali dwaj delegaci wyznaczeni przez dwie największe partie: Paul Mangwana z ZANU-PF prezydenta Mugabe oraz Douglas Mwonzora z opozycyjnej MDC. Obaj wyjeżdżają w teren, gdzie treść konstytucji jest konsultowana z mieszkańcami.

Mangwana, członek partii Mugabe, nawet nie kryje, że wielu uczestników tych spotkań to ludzie opłacani przez rządzący reżim, a przeciwnicy obecnej władzy są zastraszani przez służby dyktatora. Bezsilność opozycyjnego Mwonzory, w pewnym momencie nawet aresztowanego, jest początkowo deprymująca. Jednak dzięki sprytnej poprawce wprowadzonej przez niego w tekst projektu konstytucji i kontrolowanemu przeciekowi do mediów, nagle to pewny siebie Mangwana znajduje się pod ostrzałem i musi obawiać się o życie – nie tylko to polityczne. Mimo że obaj politycy reprezentują zwalczające się obozy, z czasem wywiązuje się między nimi nawet coś na kształt zrozumienia i przyjaźni. Obaj są z natury pragmatyczni, nie należą do radykalnych skrzydeł swych partii i widzą, że Zimbabwe potrzebuje zmian. Obaj wiedzą też, że pole manewru jest niewielkie i że igrają z ogniem.

W filmie Nielsson widzimy „robienie” polityki na wszystkich poziomach: od ulicznych wieców na głębokiej prowincji przez debaty prawników w eleganckich gabinetach po kończące film wystąpienie Mugabe „dziękującego” za nową konstytucję. Im bliżej końca, tym większa nadzieja, że wysiłki dwóch polityków i nowa konstytucja coś zmienią – i tym większe rozczarowanie, kiedy spojrzy się na obecną sytuację w Zimbabwe, gdzie w międzyczasie 90-letni Mugabe wygrał kolejne wybory, a do demokracji konstytucyjnej nadal daleko. Dobrze mieć nadzieję, ale często jest ona płonna. I tego, niestety, IDFA też uczy.


15.12.2014 Łukasz Koterba, Niedziela.NL

Komentarze 

 
0 #1 bogdan19734 2014-12-17 16:30
Takie sceny można nagrać w Polsce jak morduje się rodziców w 1 dzień dziewczyne i chłopaka nazywają dziećmi na 2 dzień dziewczyna już jest kobietą ,i pseudo psycholodzy szukają kogo wina kto zawinił mądre wypowiedzi są,Zastanawiałem się nad kontytucją którą przekazał Bóg,dla ludzi,innej nie potrzeba .a te wymyślone przez ludzi,to dla złodzieii przestępców ,i pisane przez nich.
Cytuj
 

Dodaj komentarz

Kod antysapmowy
Odśwież

Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione


reklama a
Linki