POLKA TYGODNIA: Agata Siwek, polska artystka w Liessel - Strona 4

Polak/Polka tygodnia

Spis treści
POLKA TYGODNIA: Agata Siwek, polska artystka w Liessel
strona 2
strona 3
strona 4
strona 5


Historyczna grota, której nie było

Kolejnym głośnym projektem Siwek była „grota”, pokazana na solowej wystawie w muzeum w Venlo w 2005 roku. - Tylko raz ją pokazano, a tyle się narobiłam! – mówi, kiedy pytam o tę instalację.

Ale po kolei: w 2005 roku muzeum van Bommel van Dam w Venlo zorganizowało solową wystawę pracy Siwek. Odwiedzający zobaczyć mogli najważniejsze prace z dorobku młodej artystki: obrazy, rysunki (np. serię z Janem Pawłem II, Maryją i Jezusem odwiedzającymi najpopularniejsze atrakcje turystyczne na świecie), wspomnianą już furgonetkę ze złotem i sklepik z Oświęcimia czy skarpety, jakie Siwek miesiącami każdego dnia robiła na drutach dla „biednych Holendrów” (w odpowiedzi na akcje pomocowe organizowane na Zachodzie Europy dla ubogich na wschodzie kontynentu).

Najwięcej kontrowersji wywołała „grota” stworzona przez artystkę i nazwana Van Helderwater Grot. W folderze, reklamującym wystawę, Siwek napisała, że w podziemiach muzeum znajdują się bunkry i groty z dawnych czasów, pełne tajemniczych obiektów. Oczywiście był to blef, a „groty” artystka sama zbudowała na terenie muzeum. Wypełniła je kuriozalnymi przedmiotami.

- Trzeba było kupić osobny bilet, wchodziło się z przewodnikiem. Jeden pan był zły: „Ale pani mnie nie nabiera?!”, krzyczał. I dostał duszności, podobno, bo mnie tam wtedy nie było. Musieli go szybko wyprowadzać, prawie że reanimować. I on był faktycznie zły. Zły, że go „naciągnęliśmy” – wspomina artystka.

- Ludzie łapali, że grota nie jest z kamienia, ale bali się to powiedzieć. Jedynie dzieci od razu mówiły: ależ to przecież wszystko jest z materiału, to jest uszyte! – śmieje się.

Solowa wystawa w solidnym holenderskim muzeum była momentem przełomowym w karierze wówczas 33-letniej artystki. Siwek, podążająca zawsze za głosem serca i nie znosząca kompromisów, nie poszła jednak za ciosem. Zamiast wykorzystać chwile sławy i popularności, częściowo wycofała się ze świata wystaw, retrospektyw i artystycznych debat.

- W 2005 roku miałam strasznie dużo wystaw i później zrobiłam sobie przerwę. Powiedziałam sobie, że w 2006 roku nic nie robię, zaczęłam jeździć na koniu. Ale niestety, powinnam była wówczas z moją śliczną książeczką z wystawy dalej chodzić, netwerken, nawiązywać kontakty. Wtedy wszyscy o mnie pisali, wszyscy o mnie wiedzieli, a ja sobie zrobiłam rok przerwy. I później trudno jest wrócić – mówi.

I faktycznie: po 2005 roku o Siwek mówi się mniej. Nie oznacza to, że artystka nie wystawia. W Polsce rzadko prezentuje swe prace, ale z wystawy w Zielonej Górze w 2009 r. jest bardzo zadowolona. Zbudowała tam „sztuczną” wystawę: obok czasem banalnych obiektów umieściła tabliczki z bardzo głębokimi opisami.

- Chodziło o to, by pokazać, jak odbiera się sztukę. W muzeum czytamy najpierw to, co o danym dziele napisano, kto je zrobił. Zadałam sobie pytanie: jak wpływa na odbiór dzieła sztuki to, co się o nim wie? Gdzieś w Szkocji od lat mieli jakiś obraz i teraz jakiś ekspert powiedział, że to jednak Rembrandt. Od razu wszystko się zmieniło, również wartość obrazu. A to przecież cały czas ten sam obraz, bez względu na to, czy namalował go Rembrandt czy jego uczeń.

Kryzys, czyli jak (nie) wyżyć ze sztuki

Wystawę z Zielonej Góry zobaczyć można było też w Amsterdamie, tyle że z innymi opisami. Oprócz tego Siwek miała m.in. wystawę w Wieliczce (2010), poświęconą turystom. To była właściwie ostatnia duża wystawa Siwek. Dlaczego?

- Teraz nie mam czasu na wystawy. Albo buduję dom, albo jeżdżę na koniu. Albo drzewa tniemy, jak teraz. I nie lubię za tym wszystkim chodzić. Poza tym miałam kilka wystaw i nic nie sprzedałam, tylko mnie to kosztowało strasznie dużo energii. Do tego transport, inne koszty. Mój obecny mąż mówi: po co będziesz się tym zajmować, rób sobie co chcesz i nie wystawiaj. I tak też robię. Co mi nie sprawia przyjemności, tego nie robię. Jeśli ktoś przyjdzie, poprosi, zorganizuje, to chętnie biorę udział w wystawie. Może kiedyś, jak mi się znudzi moja budowa i konie, to zajmiemy się znowu wystawianiem – tłumaczy.

- Robię cały czas nowe prace, pomysłów mam strasznie dużo, moje szuflady są pełne. Ale jeśli się ich nie wystawia, choć z wystawianiem nie ma akurat problemu, ale jeśli się ich nie sprzedaje, to po co? – pyta.

Wpływ na to ma również sytuacja na rynku sztuki (wiadomo, kryzys…) oraz nasycenie rynku. W Holandii artystów nie brakuje. Właśnie, ile właściwie kosztuje obraz Siwek?

- Moje obrazy olejne kosztują zawsze 800 euro. Jak to powiem w Liessel, ludzie się dziwią, że tak drogo. A jak to powiem w Amsterdamie, to pytają: tak tanio? – śmieje się. I opowiada o specyfice holenderskiego rynku sztuki.

- W Holandii jest bardzo dużo takich pań, których dzieci już dorosły i te panie malują. A tutaj ludzie nie widzą różnicy, czy ktoś jest jakimś kursitą i maluje sobie krówki, czy ktoś z tego musi żyć – mówi.

- Kiedyś żyło się ze sztuki luksusowo, jeszcze przed tym kryzysem, ludzie kupowali bardzo dużo. Byłam w stanie z tego wyżyć, było też wiele różnych stypendiów, miałam nawet takie stypendium za 35,000 euro na dwa lata. Nie na żaden projekt, ale takie ogólne, na życie, na materiały. Ale teraz to wszystko likwidują, niestety. Jest kryzys, firmy nic nie kupują.

- Sklep oświęcimski sprzedałam za 5,000 euro. Ale dzieci kradły strasznie, na początku musiałam im ciągle dosyłać wisiorki, więc ich dorobiłam. To był malutki sklep, taki żeby go się łatwo dało złożyć i rozłożyć – opisuje.

Kiedyś było lepiej niż obecnie, ludzie kupowali sztukę. - Koty, papieże, matki boskie, sukienki matki boskiej. Nawet dużo sprzedałam tych sukienek – wylicza prace, które dobrze „schodziły”.



Dodaj komentarz

Kod antysapmowy
Odśwież

Najnowsze Ogłoszenia Wyróżnione


reklama a
Linki